Urodzinowa kolacja, która zmieniła wszystko

– Nie rozumiem, dlaczego nie możesz po prostu zrobić tego tak, jak zawsze robiła to moja mama – powiedziała teściowa, patrząc na mnie z wyraźnym rozczarowaniem. Stałam w kuchni, z rękami lepkimi od ciasta na pierogi, a w głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego to wszystko musi być takie trudne?

To miał być spokojny wieczór. Urodziny Michała, mojego męża, zawsze były dla niego ważne, ale w tym roku chciałam zrobić coś inaczej. Nie chciałam spędzać dwóch dni w kuchni, jak to robiła jego mama – pani Halina, która słynęła z tego, że na każde rodzinne święto przygotowywała dwanaście dań i jeszcze trzy ciasta na deser. Ja pracuję na pełen etat, mamy dwójkę dzieci i psa, który ostatnio zaczął gryźć wszystko, co zostawię na podłodze. Chciałam zrobić coś prostego, ale smacznego. Coś, co pozwoli mi cieszyć się tym dniem razem z rodziną, a nie tylko patrzeć na nich zza sterty brudnych garnków.

Ale od rana czułam presję. Michał był podekscytowany, ale też wyraźnie spięty. – Mama pytała, czy będą jej ulubione gołąbki – rzucił niby od niechcenia podczas śniadania. – Wiesz, ona zawsze mówi, że twoje są trochę inne niż jej… – dodał ciszej. Przełknęłam ślinę i uśmiechnęłam się sztucznie. – Zrobię wszystko, żeby było dobrze – odpowiedziałam.

W pracy nie mogłam się skupić. W głowie układałam listę zakupów i zastanawiałam się, czy da się zrobić pierogi i sałatkę jarzynową dzień wcześniej, żeby nie zwariować. O 16:00 wybiegłam z biura i pędziłam do sklepu. W kolejce do kasy zadzwoniła teściowa.

– Pamiętaj, żeby nie zapomnieć o kiszonej kapuście do bigosu! I kup świeże jajka, bo te sklepowe są bez smaku – usłyszałam w słuchawce. – Tak, mamo Halino – odpowiedziałam automatycznie.

Wieczorem w domu panował chaos. Dzieci biegały po kuchni, pies szczekał na kuriera z tortem, a ja próbowałam jednocześnie gotować rosół i rozwałkowywać ciasto na pierogi. Michał wszedł do kuchni i spojrzał na mnie z troską.

– Może zamówimy pizzę? – zaproponował nieśmiało.

– Nie! – wybuchłam. – To są twoje urodziny! Musi być idealnie! Twoja mama… wszyscy… oczekują… – głos mi się załamał.

Michał podszedł bliżej i objął mnie ramieniem. – Kochanie, nie musisz niczego nikomu udowadniać. Ja chcę tylko spędzić ten dzień z tobą.

Ale ja już byłam w innym świecie. W świecie porównywania się do pani Haliny, która zawsze miała wszystko pod kontrolą. W świecie, gdzie każda potrawa była symbolem miłości i oddania rodzinie. W świecie, gdzie ja zawsze byłam tą „inną” synową.

Następnego dnia od rana czułam napięcie w powietrzu. Teściowa przyszła wcześniej „pomóc”, ale tak naprawdę tylko patrzyła mi przez ramię i komentowała każdy mój ruch.

– Ojej, pierogi trochę się rozkleiły… Może następnym razem spróbujesz dodać więcej mąki? – rzuciła z uśmiechem.

Zacisnęłam zęby i udawałam, że wszystko jest w porządku. Goście zaczęli się schodzić. Szwagierka przyniosła własne ciasto („na wszelki wypadek”), a teść od razu zapytał o bigos.

W końcu usiedliśmy do stołu. Było głośno, gwarno, dzieci śmiały się i biegały wokół stołu. Michał patrzył na mnie z wdzięcznością, ale ja czułam się pusta. Zjadłam kilka kęsów i nagle poczułam łzy napływające do oczu.

– Przepraszam… muszę na chwilę wyjść – powiedziałam cicho i wyszłam do ogrodu.

Usiadłam na ławce i pozwoliłam sobie na płacz. Czułam się niewidzialna. Wszystko zrobiłam dla innych, a nikt nawet nie zapytał mnie, jak się czuję. Czy to naprawdę musi tak wyglądać? Czy każda rodzinna uroczystość musi być sprawdzianem mojej wartości?

Po chwili dołączył do mnie Michał.

– Wiesz… – zaczął niepewnie – …moja mama nigdy nie była szczęśliwa robiąc te wszystkie dania. Robiła to, bo myślała, że tak trzeba. Ale ja nie chcę, żebyś ty też tak żyła.

Spojrzałam na niego przez łzy. – Ale ona zawsze była taka dumna ze swoich obiadów… wszyscy ją chwalili…

– A czy ktoś kiedyś zapytał ją, czy tego chce? – zapytał Michał spokojnie.

Siedzieliśmy tak chwilę w ciszy. W końcu wróciliśmy do domu. Kolacja trwała dalej bez mojego udziału w kuchni. Pozwoliłam sobie usiąść przy stole i po prostu być.

Wieczorem dzieci zasnęły szybko po emocjonującym dniu. Michał przytulił mnie mocno.

– Dziękuję ci za wszystko. Ale obiecaj mi jedno: następnym razem zrobimy to po swojemu. Nawet jeśli to będzie pizza i lody z pudełka.

Uśmiechnęłam się przez łzy.

Dziś myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: dlaczego tak trudno nam postawić granice? Dlaczego tak bardzo boimy się rozczarować innych kosztem siebie? Może czasem warto po prostu być sobą i pozwolić sobie na niedoskonałość?