„Twoi rodzice nic nam nie dają” – historia o tym, jak pieniądze mogą podzielić rodzinę
– Twoi rodzice nic nam nie dają. – Słowa mojego męża, Pawła, odbiły się echem w kuchni, jakby ktoś rozbił talerz o podłogę. Stałam przy zlewie, myjąc kubki po śniadaniu, i poczułam, jak coś we mnie pęka.
– Jak możesz tak mówić? – odwróciłam się gwałtownie. – Przecież pomagają nam, jak tylko mogą!
Paweł wzruszył ramionami, nawet nie patrząc mi w oczy. – No tak, zabierają dzieci na weekend albo przyniosą słoik ogórków. Ale to nie to samo co nowa lodówka czy pieniądze na wakacje. Moi rodzice zawsze nas wspierają finansowo.
Zacisnęłam dłonie na ściereczce. Wiedziałam, że Paweł nie jest złym człowiekiem. Ale od kiedy jego rodzice, państwo Nowakowie, kupili nam samochód i dołożyli się do remontu mieszkania, coraz częściej porównywał ich do moich rodziców. A ja czułam się coraz mniejsza.
Moja mama, pani Jadwiga, całe życie pracowała jako sprzątaczka w szkole. Tata, pan Marian, był kierowcą autobusu miejskiego. Nie mieli oszczędności, nie jeździli na zagraniczne wakacje. Ale zawsze byli dla mnie – i dla naszych dzieci – gdy ich potrzebowaliśmy.
Pamiętam, jak mama przychodziła z ciepłym rosołem, kiedy byłam chora po porodzie. Jak tata zabierał wnuki na plac zabaw, żebym mogła się zdrzemnąć. Nigdy nie prosili o nic w zamian.
Ale Paweł tego nie widział. Dla niego liczyły się konkretne kwoty.
– Wiesz co? – powiedziałam cicho. – Może nie mają pieniędzy, ale robią dla nas wszystko, co mogą.
Paweł westchnął ciężko. – Nie rozumiesz. Gdybyśmy mieli więcej wsparcia finansowego z twojej strony, moglibyśmy szybciej spłacić kredyt. Albo pojechać gdzieś dalej niż do Zakopanego.
Wyszłam z kuchni, zanim zobaczył łzy w moich oczach.
Wieczorem zadzwoniła mama.
– Córeczko, upiekłam szarlotkę. Przywieźć wam kawałek?
– Mamo… – głos mi zadrżał. – Tak, bardzo chętnie.
Nie powiedziałam jej o rozmowie z Pawłem. Nie chciałam jej ranić.
Ale temat wracał jak bumerang. Kiedyś podczas rodzinnego obiadu Paweł rzucił mimochodem:
– Dobrze mieć rodziców, którzy mogą pomóc w trudnych czasach.
Moja mama spuściła wzrok na talerz. Tata udawał, że nie słyszy.
Po obiedzie podeszłam do Pawła w kuchni.
– Czy musiałeś to mówić przy moich rodzicach?
– Ale co? Przecież to prawda.
– To nie jest prawda! Pomagają nam na swój sposób! – głos mi się załamał.
Paweł tylko wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni.
Zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec męża a miłością do rodziców. Zaczęłam mieć pretensje do siebie – czy naprawdę powinnam była wyjść za Pawła? Czy nasze światy były zbyt różne?
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa.
– Aniu, może przyjedziecie do nas na weekend? Zrobimy grilla, dzieciaki pobawią się w ogrodzie.
Nie chciałam jechać. Wiedziałam, że znów usłyszę porównania: „U nas zawsze jest pełna lodówka”, „Dzieci powinny jeść lepiej”, „Może kupimy wam nową pralkę?”.
Ale pojechaliśmy. Dzieci biegały po trawie, a ja siedziałam na tarasie z kieliszkiem wina i słuchałam rozmowy teściów z Pawłem o inwestycjach i planach na przyszłość.
W pewnym momencie teściowa zwróciła się do mnie:
– Aniu, a twoi rodzice nie chcieliby pomóc wam bardziej? Może moglibyście poprosić ich o wsparcie?
Poczułam się upokorzona.
– Moich rodziców nie stać na takie rzeczy – odpowiedziałam chłodno. – Ale pomagają nam tak, jak potrafią.
Teściowa spojrzała na mnie z politowaniem.
Wróciliśmy do domu w milczeniu. W nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym, jak bardzo różnimy się z Pawłem i jego rodziną.
Następnego dnia zadzwoniła mama.
– Aniu, czy wszystko w porządku? Jesteś jakaś smutna ostatnio…
Nie wytrzymałam.
– Mamo… Paweł uważa, że nie pomagacie nam wystarczająco… Że powinniście dawać nam pieniądze…
Mama długo milczała.
– Córeczko… My naprawdę robimy wszystko, co możemy…
Zacisnęłam powieki ze wstydu i żalu.
– Wiem, mamo. I jestem wam za to wdzięczna…
Po tej rozmowie postanowiłam porozmawiać szczerze z Pawłem.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole w kuchni.
– Paweł… Musimy porozmawiać.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– O co chodzi?
– O moich rodziców. O to, jak ich traktujesz…
Westchnął ciężko.
– Aniu… Ja tylko chcę dla nas lepszego życia. Chcę, żeby dzieci miały wszystko…
– Ale czy wszystko to tylko pieniądze? Czy liczy się też czas spędzony razem? Ciepły obiad od mamy? Bajka przeczytana przez dziadka?
Paweł milczał przez chwilę.
– Może masz rację… Ale trudno mi patrzeć na to, jak moi rodzice dają nam tyle, a twoi…
Przerwałam mu stanowczo:
– Moi rodzice dają nam wszystko, co mają! Może nie są bogaci, ale są obecni! Nie chcę więcej słyszeć takich uwag przy nich!
Paweł spuścił głowę.
Przez kilka dni było między nami chłodno. Ale potem zaczął się zmieniać. Zaczął doceniać drobne gesty moich rodziców: to, że tata naprawił rowerek synka; że mama przyniosła domowy kompot; że zabrali dzieci na wieś na wakacje.
Z czasem nauczył się dziękować im za wszystko – nawet za słoik ogórków czy kawałek ciasta.
Ale rany zostały. Moja relacja z Pawłem już nigdy nie była taka sama jak wcześniej. Zawsze gdzieś w tle czaiło się pytanie: czy naprawdę jesteśmy jedną rodziną?
Dziś patrzę na nasze dzieci i zastanawiam się: czego chcę ich nauczyć? Czy ważniejsze są pieniądze czy obecność bliskich? Czy można zmierzyć miłość ilością zer na koncie?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można pogodzić dumę i biedę z oczekiwaniami tych, którzy mają więcej?