„To miało być tylko na chwilę” – Trzy lata w cieniu własnego życia
– Mamo, tylko na dwa tygodnie, naprawdę! – głos Kasi drżał, a jej oczy błagały o zrozumienie. Stała w moim przedpokoju, trzymając pod pachą kurtkę i klucze do samochodu.
– Kasiu, ja… – zaczęłam, ale nie pozwoliła mi dokończyć.
– Proszę cię, mama. Wiesz, jak ciężko było mi znaleźć tę pracę. Michał ma delegację, a przedszkole zamknięte przez remont. Nie mam nikogo innego.
Patrzyłam na nią i czułam, jak serce ściska mi się z bezsilności. Zawsze byłam tą, która pomaga. Tą, która nie odmawia. Przecież to tylko dwa tygodnie – powtarzałam sobie w myślach, choć gdzieś głęboko czułam niepokój.
Tak zaczęła się moja nowa codzienność. Dwa tygodnie zamieniły się w miesiąc, miesiąc w pół roku. Potem już nawet nie liczyłam. Każdego ranka budziłam się przed szóstą, żeby przygotować śniadanie dla Antka i Zosi. Antek miał wtedy pięć lat, Zosia trzy. Ich śmiech i płacz wypełniały mieszkanie, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam czas tylko dla siebie.
– Babciu, a dlaczego ty nie masz męża? – zapytał pewnego dnia Antek, patrząc na mnie poważnie znad talerza z owsianką.
Zatkało mnie. Mój mąż, Janek, odszedł pięć lat temu. Zostawił po sobie ciszę i pustkę, którą próbowałam wypełnić książkami i spotkaniami z koleżankami. Teraz nawet na to nie miałam czasu.
– Bo czasem tak jest, Antosiu – odpowiedziałam cicho i pogłaskałam go po głowie.
Wieczorami siadałam przy kuchennym stole i patrzyłam na zdjęcie Janka. „Co byś zrobił na moim miejscu?” – pytałam w myślach. Czułam się rozdarta między miłością do wnuków a tęsknotą za własnym życiem. Moje koleżanki dzwoniły coraz rzadziej.
– Marysiu, może wyskoczymy do kina? – pytała Basia przez telefon.
– Nie mogę, Basieńko. Kasia jeszcze nie wróciła z pracy, dzieci śpią… Może innym razem?
„Innym razem” nigdy nie nadchodziło.
Kasia coraz częściej zostawała dłużej w pracy. Michał wracał późno albo wyjeżdżał na kolejne delegacje. Zaczęłam czuć się jak opiekunka zatrudniona na pełen etat – tylko bez wynagrodzenia i prawa do urlopu.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Kasi z Michałem przez przypadek.
– Mama sobie radzi, przecież zawsze była zaradna – mówiła Kasia cicho do słuchawki. – Poza tym dzieci ją uwielbiają.
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Czy naprawdę nikt nie widzi, że jestem zmęczona? Że tęsknię za własnym życiem?
Wszystko zmieniło się pewnego listopadowego wieczoru. Zosia dostała gorączki. Przez całą noc siedziałam przy jej łóżku, podając chłodne okłady i mierząc temperaturę. Rano zadzwoniłam do Kasi.
– Kasia, Zosia jest chora. Musisz dziś zostać z nią w domu.
– Mamo, nie mogę! Mam ważne spotkanie! – usłyszałam w słuchawce rozdrażnienie.
– Ale ja też już nie daję rady… – wyszeptałam.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
Tego dnia poczułam się niewidzialna. Jakby moje potrzeby nie miały znaczenia. Jakby bycie matką i babcią oznaczało rezygnację z siebie.
Zaczęłam mieć problemy ze snem. Budziłam się w środku nocy z poczuciem winy i żalu. Przypominałam sobie dawne marzenia: chciałam nauczyć się malować, pojechać nad morze zimą, przeczytać wszystkie książki Tokarczuk. Teraz nawet nie wiedziałam, gdzie są moje farby.
W grudniu przyszły święta. Przy stole siedzieliśmy wszyscy: ja, Kasia, Michał, dzieci i moja siostra Halina z mężem. W pewnym momencie Halina spojrzała na mnie uważnie.
– Marysiu, wyglądasz na zmęczoną – powiedziała cicho.
Kasia spojrzała na mnie zaskoczona.
– Mamo? Przecież wszystko jest dobrze… prawda?
Nie wytrzymałam.
– Nie jest dobrze! – wybuchłam nagle. – Jestem zmęczona! Chciałam pomóc na chwilę, a zostałam tu na stałe! Nie mam już siły!
Wszyscy zamilkli. Michał spuścił wzrok, Kasia pobladła.
Po kolacji Kasia przyszła do mnie do kuchni.
– Mamo… czemu nic nie mówiłaś?
– A czy ktoś pytał? – odpowiedziałam gorzko.
Przez następne dni atmosfera była napięta. Kasia zaczęła wcześniej wracać z pracy, Michał częściej zostawał w domu. Ale ja już wiedziałam: coś we mnie pękło.
W styczniu postanowiłam zrobić coś dla siebie. Zapisałam się na warsztaty malarskie w domu kultury. Pierwszego dnia trzęsły mi się ręce ze zdenerwowania.
– Dzień dobry, jestem Marysia – przedstawiłam się nieśmiało grupie kobiet w moim wieku.
Po zajęciach wróciłam do domu z pierwszym obrazem: akwarelą przedstawiającą zimowy park. Patrzyłam na nią długo i poczułam łzy pod powiekami. To był mój mały krok ku sobie samej.
Kasia zaczęła rozumieć więcej. Pewnego wieczoru przyszła do mnie z kubkiem herbaty.
– Mamo… przepraszam cię. Byliśmy egoistami. Myślałam tylko o sobie i pracy… Zapomniałam, że ty też masz swoje życie.
Objęłyśmy się długo i obie płakałyśmy.
Dziś dzieci chodzą już do przedszkola i szkoły. Ja mam swoje warsztaty i nowe znajomości. Czasem zabieram wnuki na weekend – ale już nie codziennie.
Patrzę w lustro i widzę kobietę zmęczoną, ale silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej. Czy można odzyskać siebie po latach poświęcenia? Czy można nauczyć bliskich szacunku do naszych granic?
A wy? Czy też kiedyś zgubiliście siebie dla innych?