Teściowa wie lepiej – czyli o spacerach, których nie chciałam
– Znowu siedzisz w domu? – głos teściowej rozbrzmiał w kuchni, zanim jeszcze zdążyłam nalać sobie kawy. Stała w progu, z ramionami skrzyżowanymi na piersi i tym swoim spojrzeniem, które zawsze sprawiało, że czułam się jak dziecko przyłapane na czymś złym. – Dzieci powinny być na świeżym powietrzu. W moich czasach to się biegało po podwórku od rana do wieczora!
Westchnęłam w duchu. Marta, moja starsza córka, właśnie kończyła śniadanie, a Jaś bawił się klockami pod stołem. Miałam w planach spokojny dzień – trochę porządków, trochę zabawy z dziećmi, może wieczorem film z mężem. Ale teściowa miała już swój plan na nasz dzień.
– Mamo, przecież wczoraj byliśmy na placu zabaw – próbowałam się bronić. – Dziś miało padać.
– Padać? – prychnęła. – Chmury to nie deszcz. W twoim wieku to ja już miałam trójkę dzieci i codziennie chodziłam z nimi do parku. Ty masz tylko dwoje i już ci ciężko?
Poczułam znajome ukłucie w żołądku. Zawsze wiedziała, jak mnie dotknąć. Od kiedy zamieszkaliśmy razem po śmierci teścia, jej obecność była jak cień – zawsze gdzieś za mną, zawsze gotowa poprawić, skomentować, ocenić.
Mąż był w pracy. Znowu. Ostatnio coraz częściej zostawiał mnie samą z jej uwagami i dziećmi. „To tylko na chwilę, muszę dokończyć projekt” – powtarzał. Ale ta „chwila” trwała już trzeci miesiąc.
– Dobrze, pójdziemy na spacer – powiedziałam w końcu, czując jak narasta we mnie złość i bezsilność jednocześnie.
Teściowa uśmiechnęła się triumfalnie. – No widzisz? To nie takie trudne. Dzieci ci podziękują.
Zebrałam dzieciaki, zapakowałam do wózka przekąski, wodę, kurtki na wszelki wypadek. Marta marudziła, że chce zostać w domu i rysować. Jaś był zachwycony perspektywą wyjścia – dla niego każda okazja do biegania to święto.
Droga do parku zajmuje pół godziny. Dla mnie – wieczność. Każdy krok to walka z myślami: czy jestem złą matką? Czy naprawdę powinnam robić wszystko tak, jak ona uważa? Czy moje dzieci będą szczęśliwsze, jeśli będę je zmuszać do codziennych spacerów?
W parku Marta usiadła na ławce i wyjęła kredki. Jaś od razu pobiegł na zjeżdżalnię. Siedziałam obok córki i patrzyłam na inne matki – uśmiechnięte, rozmawiające ze sobą, jakby wszystko było proste i oczywiste. Czułam się obca. Nie miałam siły zagadywać, udawać, że wszystko jest w porządku.
Po godzinie Marta zaczęła marudzić:
– Mamo, możemy już wracać? Jestem zmęczona.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zadzwonił telefon. Teściowa.
– I jak tam? Dzieci się wybawiły? Nie siedźcie za długo, bo się przeziębią!
Zacisnęłam zęby.
– Już wracamy – odpowiedziałam chłodno.
W drodze powrotnej Marta zasnęła w wózku. Jaś szedł obok mnie i opowiadał o swoich „przygodach” na placu zabaw. Słuchałam go jednym uchem, myśląc o tym, jak bardzo chciałabym mieć choć jeden dzień bez presji, bez oceniania.
W domu teściowa czekała już w kuchni.
– No i jak było? – zapytała z uśmiechem.
– Dobrze – odpowiedziałam krótko.
– Widzisz? Mówiłam, że dzieci potrzebują ruchu. Ty też lepiej wyglądasz po spacerze.
Nie odpowiedziałam. Wzięłam dzieci do pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Marta położyła się na łóżku i zasnęła od razu. Jaś układał klocki w ciszy.
Usiadłam na podłodze i poczułam łzy napływające do oczu. Nie wiedziałam już, czy płaczę ze zmęczenia, czy z bezsilności. Czy naprawdę jestem taką złą matką? Czy muszę codziennie udowadniać coś komuś innemu?
Wieczorem mąż wrócił późno. Zajrzał do pokoju dzieci.
– Jak minął dzień? – zapytał cicho.
Chciałam mu powiedzieć wszystko: o presji, o zmęczeniu, o tym jak bardzo brakuje mi wsparcia. Ale tylko wzruszyłam ramionami.
– Byliśmy w parku.
Uśmiechnął się lekko.
– Mama mówiła, że dobrze wam zrobił ten spacer.
Nie odpowiedziałam. Położyłam się obok śpiącej Marty i patrzyłam w sufit.
Czy naprawdę muszę żyć według cudzych zasad? Czy kiedyś będę mogła sama decydować o swoim życiu i moich dzieciach? Może inni mają rację… a może po prostu nikt nie słucha tego, co ja czuję?