Szepty Ciszy: Serce Matki w Rozdarciu

— Zuzia, proszę, odbierz… — mój głos drżał, gdy po raz kolejny zostawiałam wiadomość na jej poczcie głosowej. W słuchawce rozbrzmiewała tylko cisza, przerywana krótkim sygnałem zakończenia połączenia. Oparłam się czołem o zimną szybę kuchennego okna, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Za oknem szarzał listopadowy wieczór, a ja czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.

Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz rozmawiałyśmy naprawdę. Może to było wtedy, gdy Zuzia wróciła z Warszawy na święta i pokłóciłyśmy się o jej chłopaka, Michała. „Mamo, nie rozumiesz mnie!” — krzyczała wtedy, a ja, zamiast ją przytulić, wykrzyczałam swoje żale. Od tamtej pory nasze rozmowy były coraz rzadsze, aż w końcu zamilkły zupełnie.

— Wiesiu, zostaw już to — próbował mnie pocieszyć mój mąż, Andrzej, stawiając na stole herbatę. — Daj jej czas. Młodzi muszą czasem wszystko przemyśleć po swojemu.

Spojrzałam na niego z wyrzutem. — A jeśli już nigdy nie zadzwoni? Jeśli straciłam ją na zawsze?

Andrzej westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko mnie. — Znasz naszą córkę. Jest uparta jak Ty. Ale kocha Cię. To minie.

Ale czy naprawdę minie? Każdego dnia budziłam się z nadzieją, że zobaczę jej imię na ekranie telefonu. Każdego wieczoru zasypiałam z poczuciem winy i pytaniem: gdzie popełniłam błąd?

W pracy nie potrafiłam się skupić. Koleżanki z sekretariatu patrzyły na mnie ukradkiem, gdy po raz kolejny wymykałam się do łazienki, by ukryć łzy. — Wiesiu, wszystko w porządku? — zapytała kiedyś Basia. Uśmiechnęłam się blado i odpowiedziałam: — Tak, tylko trochę zmęczona.

Ale zmęczenie to nie było to słowo. To była pustka. Brak sensu.

Wieczorami przeglądałam stare zdjęcia: Zuzia w przedszkolu z kokardą we włosach; Zuzia na pierwszym rowerze; Zuzia w białej sukience na komunię. Każde zdjęcie przypominało mi o tym, jak blisko kiedyś byłyśmy. Rozmawiałyśmy o wszystkim: o jej marzeniach, lękach, pierwszych miłościach. A teraz…

Pewnego dnia postanowiłam pojechać do Warszawy bez zapowiedzi. Andrzej próbował mnie powstrzymać: — Wiesiu, nie rób tego. To może tylko pogorszyć sprawę.

Ale nie mogłam już dłużej czekać.

Podróż pociągiem dłużyła się niemiłosiernie. Wysiadłam na Dworcu Centralnym z sercem bijącym jak szalone. Zuzia mieszkała na Ochocie, w wynajmowanym mieszkaniu z Michałem. Stałam pod jej blokiem dobre pół godziny, zanim zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam domofonem.

— Kto tam? — usłyszałam jej głos, tak znajomy i jednocześnie obcy.

— To ja… mama.

Cisza. Potem krótkie: — Nie powinnaś tu przyjeżdżać.

— Zuziu, proszę… Chcę tylko porozmawiać.

— Nie teraz. Jestem zajęta.

Zamurowało mnie. Stałam tam jeszcze chwilę, mając nadzieję, że jednak zejdzie. Ale drzwi pozostały zamknięte.

Wracałam do domu jak we śnie. Andrzej czekał na mnie w kuchni.

— I co? — zapytał cicho.

Pokręciłam głową i rozpłakałam się jak dziecko.

Przez kolejne tygodnie żyłam jak automat. Praca-dom-praca-dom. Andrzej próbował mnie rozbawić, zabrać do kina czy na spacer do parku Skaryszewskiego, ale nic nie pomagało.

W końcu Basia nie wytrzymała:

— Wiesiu, musisz z kimś pogadać. Może z psychologiem?

— Nie jestem wariatką! — wybuchłam. Ale potem pomyślałam: może ona ma rację?

Zadzwoniłam do poradni rodzinnej na Grochowie i umówiłam się na wizytę. Psycholog była młoda i uważna. Słuchała mnie długo, nie przerywając.

— Pani Wiesiu — powiedziała w końcu — czasem dzieci muszą się odciąć, żeby dorosnąć. Ale to nie znaczy, że Pani je straciła.

Te słowa dały mi trochę otuchy. Postanowiłam napisać do Zuzi list — prawdziwy, papierowy list, jak dawniej.

„Kochana Zuziu,
Nie wiem, co mogę zrobić, by naprawić nasze relacje. Tęsknię za Tobą każdego dnia. Jeśli kiedyś będziesz gotowa porozmawiać — czekam na Ciebie zawsze.
Mama”

Wysłałam list i czekałam…

Minął miesiąc. Potem drugi. W końcu pewnego wieczoru usłyszałam dźwięk telefonu.

— Mamo? — głos Zuzi był cichy i niepewny.

Serce podskoczyło mi do gardła.

— Zuziu! Jak się czujesz?

— Chciałabym… porozmawiać. Ale nie przez telefon.

Umówiłyśmy się w kawiarni na Saskiej Kępie. Siedziałam tam pół godziny przed czasem, nerwowo mieszając kawę.

Kiedy weszła, wyglądała inaczej: poważniej, dojrzalej. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.

— Przepraszam — powiedziała w końcu Zuzia cicho. — Musiałam pobyć sama ze sobą. Zrozumieć siebie…

— Ja też przepraszam — wyszeptałam przez łzy. — Chciałam dobrze…

Rozmawiałyśmy długo — o wszystkim i o niczym. O jej pracy w agencji reklamowej, o moich lękach i samotności, o tym, jak trudno być matką i córką jednocześnie dorosłą i dzieckiem.

Nie wszystko dało się naprawić od razu. Nadal były między nami rany i niedopowiedzenia. Ale pierwszy krok został zrobiony.

Dziś wiem jedno: miłość matki do dziecka jest silniejsza niż największy ból i najgłębsza cisza.

Czy można nauczyć się odpuszczać? Czy każda matka musi przejść przez taki rozdzierający ból? Może Wy też znacie to uczucie…