Szczęśliwe Przemiany Haliny Nowak: Między Plotką a Nadzieją
— Halina, widziałaś, jak ta twoja córka znowu wróciła późno w nocy? — usłyszałam, zanim jeszcze dobrze zamknęłam za sobą drzwi klatki schodowej. Głos pani Zosi, mojej sąsiadki z drugiego piętra, przeszył powietrze niczym igła. Zatrzymałam się na chwilę, udając, że poprawiam torebkę na ramieniu. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam w niebo — szare, ciężkie chmury wisiały nad blokiem jak zapowiedź burzy. W głowie miałam już gotową odpowiedź, ale zamiast tego tylko skinęłam głową sąsiadkom i ruszyłam przed siebie, unosząc dumnie podbródek.
Za plecami usłyszałam szept: — Ona zawsze taka była, dumna, a w domu… kto wie, co tam się dzieje?
Szłam szybkim krokiem przez osiedle, mijając znajome twarze, które patrzyły na mnie z ukosa. Każdy tu znał każdego, a plotka rozchodziła się szybciej niż zapach świeżo pieczonego chleba z piekarni na rogu. Czułam na sobie ich wzrok — ciekawski, oceniający. „Halina Nowak, wdowa po nauczycielu, matka tej zbuntowanej Agaty…” — słyszałam to tyle razy, że mogłabym powtarzać za nimi.
Ale dziś nie miałam siły na walkę z osiedlową opinią. W głowie wciąż dudniła mi wczorajsza kłótnia z Agatą. Moja córka wróciła po północy, z rozmazanym makijażem i oczami pełnymi łez. — Mamo, nie rozumiesz mnie! — krzyczała. — Ty zawsze tylko o tym, co ludzie powiedzą! Nigdy nie pytasz, czego ja chcę!
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież chciałam dla niej dobrze. Chciałam, żeby miała lepsze życie niż ja — żeby nie musiała martwić się o pieniądze, żeby nie musiała znosić upokorzeń od ludzi, którzy myślą, że wiedzą wszystko najlepiej. Ale ona widziała we mnie tylko przeszkodę.
Przypomniałam sobie własną młodość. Miałam wtedy marzenia — chciałam być pielęgniarką, pomagać ludziom. Ale ojciec powiedział: „To nie zawód dla porządnej dziewczyny.” Skończyłam więc technikum ekonomiczne i całe życie pracowałam w biurze rachunkowym. Potem wyszłam za Staszka — dobrego człowieka, ale zamkniętego w sobie. Kiedy umarł nagle na zawał pięć lat temu, zostałyśmy z Agatą same.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Musiałam być silna dla niej i dla siebie. Ale czy byłam? Czy może tylko udawałam?
Dotarłam do przystanku autobusowego i usiadłam na ławce. Obok mnie starszy pan czytał gazetę. Przez chwilę patrzyłam na swoje dłonie — spracowane, z popękaną skórą. „Czy tak wygląda szczęście?” — pomyślałam.
Telefon zadzwonił nagle. To była Agata.
— Mamo… przepraszam za wczoraj. Możemy porozmawiać?
Wróciłam do domu szybciej niż zwykle. Agata siedziała przy stole w kuchni, bawiąc się łyżeczką od herbaty.
— Mamo… ja nie chcę już tak żyć — zaczęła cicho. — Nie chcę być ciągle oceniana przez sąsiadki, przez ciebie… Chcę wyjechać do Warszawy. Dostałam pracę w kawiarni i pokój do wynajęcia.
Poczułam, jak serce ściska mi się w środku.
— Warszawa? Sama? Agata, przecież ty masz dopiero dziewiętnaście lat! Jak sobie poradzisz?
— Lepiej niż tutaj! — wybuchła. — Tutaj wszyscy tylko gadają i patrzą! Tam będę mogła zacząć od nowa.
Chciałam ją zatrzymać. Powiedzieć: „Nie rób tego! Zostaw mnie samą?” Ale zamiast tego spojrzałam jej w oczy i zobaczyłam siebie sprzed lat — młodą Halinę, która nigdy nie miała odwagi zawalczyć o swoje marzenia.
— Jeśli naprawdę tego chcesz… pomogę ci się spakować — powiedziałam cicho.
Agata rzuciła mi się na szyję i rozpłakała się jak małe dziecko.
— Dziękuję, mamo… Przepraszam za wszystko.
Przez kolejne dni pakowałyśmy jej rzeczy razem. Sąsiadki patrzyły przez firanki i szeptały coraz głośniej: „Widzisz? Agata Nowak wyjeżdża! Pewnie coś przeskrobała…” Udawałam, że ich nie słyszę.
W dniu wyjazdu Agata ucałowała mnie w policzek i powiedziała:
— Mamo, obiecuję ci — będziesz ze mnie dumna.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Przez pierwsze dni czułam się jak cień samej siebie. Chodziłam po pokojach i słyszałam echo dawnych rozmów. Ale potem coś się zmieniło. Zaczęłam wychodzić na spacery, zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów w domu kultury. Poznałam tam panią Marię — wdowę po lekarzu, która nauczyła mnie piec najlepszy sernik na świecie.
Z czasem plotki ucichły. Sąsiadki zaczęły pytać: „Halina, jak tam Agata?” A ja odpowiadałam z dumą: „Dobrze sobie radzi w Warszawie.” I naprawdę byłam dumna.
Czasem jeszcze budzę się w nocy i myślę: „Czy dobrze zrobiłam? Czy powinnam była ją zatrzymać?” Ale potem przypominam sobie jej uśmiech i wiem, że szczęście to nie jest coś dane raz na zawsze. To wybór — czasem trudny i bolesny.
Czy można być szczęśliwym mimo samotności? Czy odwaga to pozwolić komuś odejść? Może właśnie wtedy zaczyna się prawdziwa przemiana…