Szczeniak Szymek i tajemnice dorosłych: Historia o miłości, stracie i nadziei

– Mamo, dlaczego nie mamy taty? – głos Szymka rozbrzmiał w kuchni jak dzwonek alarmowy. Zamarłam z ręką na kubku herbaty. To pytanie musiało kiedyś paść, ale miałam nadzieję, że jeszcze nie dziś. Szymek miał dopiero pięć lat, był moim całym światem, a jednocześnie przypominał mi o wszystkim, co straciłam.

Spojrzałam na niego – siedział przy stole, z rozczochranymi włosami i oczami pełnymi dziecięcej ciekawości. W dłoniach ściskał pluszowego pieska, którego dostał od sąsiadki. Ten piesek był jego najlepszym przyjacielem od tygodni, odkąd sąsiadka przyniosła go ze schroniska. Prawdziwy szczeniak byłby marzeniem Szymka, ale nie mogłam sobie na to pozwolić – ledwo wiązałam koniec z końcem.

– Każda rodzina jest inna, kochanie – odpowiedziałam cicho, starając się ukryć drżenie głosu. – My mamy siebie i to jest najważniejsze.

Szymek zamyślił się na chwilę, a potem wrócił do zabawy. Ale ja wiedziałam, że to pytanie nie zniknie. Ono będzie wracać, coraz częściej i coraz boleśniej.

Wieczorem, kiedy Szymek już spał, usiadłam na kanapie i pozwoliłam sobie na łzy. Przypomniałam sobie tamten dzień sprzed sześciu lat, kiedy poznałam Michała. Był czarujący, zabawny, miał w sobie coś, co sprawiało, że świat wydawał się prostszy. Zakochałam się bez pamięci. Wierzyłam, że będziemy razem na zawsze. Ale życie napisało inny scenariusz.

Kiedy powiedziałam mu o ciąży, zbladł. Próbował być odpowiedzialny – przez chwilę. Potem zniknął z mojego życia tak szybko, jak się pojawił. Zostałam sama z brzuchem i strachem przed przyszłością. Rodzice nie chcieli o mnie słyszeć – „Sama sobie winna” – powtarzała mama przez telefon. Przeprowadziłam się do Warszawy, wynajęłam małe mieszkanie na Pradze i zaczęłam wszystko od nowa.

Przez pierwsze lata żyłam jak automat. Praca w sklepie spożywczym, nocne karmienia, samotność. Czasem wydawało mi się, że już nigdy nie będę szczęśliwa. Ale potem pojawił się Szymek – mój mały cud. Dla niego nauczyłam się śmiać na nowo.

Ostatnio jednak coraz częściej czułam się przytłoczona. Szymek dorastał i zadawał coraz trudniejsze pytania. W pracy szefowa groziła zwolnieniem za każde spóźnienie – a przecież musiałam odbierać Szymka z przedszkola. Czynsz rósł szybciej niż moja pensja. Wieczorami liczyłam drobne w portfelu i zastanawiałam się, czy wystarczy na mleko i chleb.

Pewnego dnia wracaliśmy z przedszkola przez park. Szymek biegł przede mną z pluszowym pieskiem w ręku, gdy nagle zatrzymał się jak wryty.

– Mamo! Patrz! – krzyknął.

Pod ławką siedział mały, trzęsący się szczeniak. Był brudny i wychudzony, patrzył na nas wielkimi oczami pełnymi strachu.

– On jest sam… – wyszeptał Szymek i spojrzał na mnie błagalnie.

Zawahałam się. Wiedziałam, że nie stać mnie na psa – weterynarz, karma… Ale widząc łzy w oczach syna i bezradność tego zwierzaka, nie potrafiłam odmówić.

– Zabierzemy go do domu – powiedziałam w końcu.

Szymek aż podskoczył z radości. Nazwał szczeniaka Burek. Przez kolejne dni dom wypełnił się szczekaniem i śmiechem. Burek spał przy łóżku Szymka i budził go rano mokrym nosem.

Ale życie nie przestało być trudne. Pewnego wieczoru zadzwoniła właścicielka mieszkania – podniosła czynsz o kolejne 200 złotych.

– Pani Nadia, albo płaci pani więcej, albo musi się pani wyprowadzić – powiedziała bez cienia współczucia.

Zacisnęłam pięści ze złości i bezsilności. Gdzie pójdziemy? Kto wynajmie mieszkanie samotnej matce z dzieckiem i psem?

Następnego dnia w pracy szefowa przyłapała mnie na rozmowie przez telefon z przedszkolem – Szymek miał gorączkę.

– Jeśli jeszcze raz opuści pani zmianę bez uprzedzenia, będzie musiała się pani pożegnać z pracą! – krzyczała tak głośno, że wszyscy klienci patrzyli na mnie ze współczuciem.

Wróciłam do domu wykończona psychicznie i fizycznie. Szymek leżał w łóżku z Burkiem przy boku.

– Mamo… Burek mówi, że wszystko będzie dobrze – wyszeptał przez sen.

Patrzyłam na nich i czułam narastającą panikę. Nie miałam już siły walczyć ze światem. Chciałam tylko spokoju dla siebie i mojego syna.

Wtedy zadzwoniła moja mama. Po raz pierwszy od lat usłyszałam w jej głosie troskę.

– Nadia… Może przyjedziecie do nas na jakiś czas? Tata już nie jest taki surowy… Może spróbujemy jeszcze raz być rodziną?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez lata budowałam wokół siebie mur dumy i żalu. Ale teraz ten mur zaczynał pękać pod ciężarem codziennych problemów.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o wszystkim: o przeszłości, o Michału, o rodzicach… I o tym małym szczeniaku, który pojawił się w naszym życiu dokładnie wtedy, kiedy najbardziej potrzebowaliśmy nadziei.

Rano spojrzałam na śpiącego Szymka i Burka. Może czasem trzeba odpuścić dumę i poprosić o pomoc? Może rodzina to nie tylko ci, którzy nas nie zawiedli – ale też ci, którzy potrafią wybaczyć?

Czy powinnam wrócić do domu rodzinnego? Czy dam radę być dobrą matką dla Szymka mimo wszystkich błędów? A może to właśnie dzięki tym błędom nauczyliśmy się kochać mocniej?