„Synu, będziesz miał dom. Tylko proszę, zaopiekuj się swoją chorą siostrą” – szeptała matka

– Michał… posłuchaj mnie… – głos mamy był ledwo słyszalny, jakby każdy wyraz kosztował ją resztki sił. Siedziałem przy jej łóżku, ściskając jej wychudzoną dłoń. Jeszcze rok temu była silną kobietą – wysoką, zawsze uśmiechniętą, z tym ciepłym spojrzeniem, które koiło każdy ból. Teraz leżała przede mną jak cień samej siebie, a ja czułem się bezradny jak dziecko.

– Synu… nie zostaw Lidi… Ona potrzebuje kogoś… Kogoś, kto się nią zaopiekuje… – Jej oczy błyszczały łzami. – Obiecaj mi…

Nie potrafiłem nic powiedzieć. W gardle miałem gulę, a w głowie kłębiły się myśli. Lidia… Moja młodsza siostra. Od urodzenia była inna. Lekarze mówili: „opóźnienie rozwoju”, „problemy neurologiczne”. Dla mnie była po prostu Lidią – czasem uśmiechniętą, czasem zamkniętą w swoim świecie, często rozdrażnioną i nieprzewidywalną. Odkąd pamiętam, mama była jej opiekunką, aniołem stróżem i jedyną osobą, która potrafiła ją uspokoić.

– Michał… proszę…

– Obiecuję, mamo – wyszeptałem w końcu, choć w środku czułem bunt. Przecież miałem swoje życie! Pracę w Warszawie, dziewczynę, plany na przyszłość. Ale patrząc na matkę, nie mogłem odmówić.

Mama odeszła dwa tygodnie później. Pogrzeb był skromny, przyszło kilku sąsiadów i ciotka Basia z Gdańska. Lidia stała obok mnie, trzymając się kurczowo mojego rękawa. Nie płakała – chyba nie rozumiała do końca, co się stało.

Po wszystkim wróciliśmy do pustego mieszkania w bloku na Pradze. Siedzieliśmy w milczeniu. Lidia bawiła się sznurkiem od bluzy, a ja patrzyłem na zdjęcie mamy stojące na komodzie.

– Michał… mama wróci? – zapytała nagle Lidia.

Zacisnąłem powieki. – Nie, Lidka. Mama już nie wróci.

– Ale mówiła, że pójdzie tylko na chwilę do lekarza…

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Przez kolejne dni próbowałem ogarnąć rzeczywistość: załatwić formalności po śmierci mamy, ogarnąć mieszkanie i Lidię. Każdy dzień był walką – o jej spokój, o moją cierpliwość, o normalność.

Lidia miała swoje rytuały: musiała jeść kanapki tylko z żółtym serem i ogórkiem kiszonym; nie znosiła głośnych dźwięków; potrafiła godzinami układać puzzle albo patrzeć przez okno na tramwaje. Czasem wpadała w histerię bez powodu – wtedy zamykała się w łazience i krzyczała tak długo, aż bolały ją gardło i głowa.

Próbowałem pogodzić opiekę nad nią z pracą zdalną. Szef coraz częściej dzwonił z pretensjami:

– Michał, musisz być bardziej dyspozycyjny! – słyszałem przez telefon.

– Przepraszam… Mam trudną sytuację rodzinną…

– Wszyscy mamy jakieś problemy! – rzucił szef i rozłączył się.

Wieczorami dzwoniła do mnie Ania:

– Kiedy wrócisz do Warszawy? Tęsknię za tobą…

– Nie wiem… Muszę być z Lidią.

– Ale przecież możesz ją oddać do jakiegoś ośrodka? Nie możesz poświęcić całego życia dla niej!

Te słowa bolały mnie bardziej niż chciałem przyznać. Czy naprawdę miałem prawo zostawić Lidię? Przecież obiecałem mamie…

Któregoś dnia Lidia zniknęła. Wyszedłem na chwilę do sklepu po chleb i mleko. Gdy wróciłem – nie było jej w domu. Zostawiła otwarte drzwi wejściowe. Serce mi stanęło. Wybiegłem na klatkę schodową, potem na ulicę. Krzyczałem jej imię, pytałem sąsiadów.

Znalazłem ją po godzinie – siedziała na przystanku tramwajowym i płakała.

– Chciałam pojechać do mamy… – szlochała.

Przytuliłem ją mocno. Poczułem wtedy całą bezradność świata.

Z czasem zaczęliśmy jakoś funkcjonować. Dni mijały podobnie: śniadanie, puzzle, spacery po osiedlu, wieczorne bajki w telewizji. Ale we mnie narastało zmęczenie i frustracja. Czułem się uwięziony w życiu, którego nie wybrałem.

Pewnego wieczoru zadzwoniła ciotka Basia:

– Michałku, musisz pomyśleć o sobie! Jesteś młody! Może naprawdę lepiej byłoby znaleźć dla Lidii dom opieki?

– Obiecałem mamie…

– Ale twoja mama by nie chciała, żebyś był nieszczęśliwy!

Nie spałem całą noc. Patrzyłem na śpiącą Lidię i zastanawiałem się: czy jestem dobrym bratem? Czy poświęcenie ma sens? Czy można być szczęśliwym, rezygnując z własnych marzeń?

Kilka dni później Ania przyjechała do nas.

– Michał… Ja cię kocham, ale nie dam rady żyć z twoją siostrą pod jednym dachem…

Patrzyliśmy sobie w oczy długo. W końcu wyszła bez słowa.

Zostałem sam z Lidią i poczuciem winy.

Czasem myślę: czy mama miała rację? Czy naprawdę jestem jej coś winien? A może powinienem w końcu pomyśleć o sobie?

Czy można pogodzić miłość do rodziny z własnym szczęściem? Czy każdy wybór musi boleć?