Syn prosi, bym sprzedała mieszkanie, w którym zbudowałam swoje życie: Jak zostawić ściany, które znają każdy mój oddech?

– Mamo, to już nie ma sensu. Po co ci takie duże mieszkanie? Przecież jesteś sama – głos Pawła odbijał się echem od ścian, które znały każdy mój szept i każdy mój płacz. Stał w progu kuchni, w której jeszcze czuć było zapach świeżo zaparzonej herbaty. Zawsze miałam nadzieję, że kiedyś wróci tu na dłużej, z rodziną, z dziećmi. Ale on przychodził coraz rzadziej, a dziś przyszedł z konkretną propozycją – żebym sprzedała mieszkanie i przeprowadziła się do niego na Wilanów.

Patrzyłam na niego i czułam, jak coś we mnie pęka. Przecież to tutaj zaczęło się moje życie z Markiem. Tutaj, w tej kuchni, śmialiśmy się z pierwszych nieudanych obiadów. W salonie Marek uczył dzieci grać w szachy, a ja wieczorami przysypiałam na kanapie z książką w ręku. W łazience dzieciaki robiły bitwy na pianę podczas kąpieli. Każdy kąt tego mieszkania był świadkiem naszych radości i tragedii.

– Paweł, ja… Ja nie wiem, czy potrafię – wyszeptałam, czując łzy pod powiekami. – To nie są tylko ściany. To całe moje życie.

Westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko mnie. – Mamo, rozumiem cię. Ale przecież tu jesteś sama. Tata nie żyje już od pięciu lat, Anka mieszka w Gdańsku… Ja mam duży dom, pokój dla ciebie gotowy. Nie będziesz musiała się martwić o rachunki, o naprawy…

Zamknęłam oczy. Wiedziałam, że mówi z troski. Ale czy troska zawsze oznacza szczęście? Przez okno wpadało popołudniowe światło, tańcząc na starym stole, przy którym świętowaliśmy każde urodziny i każdą Wigilię. Przypomniałam sobie, jak Paweł biegał po tym pokoju z Anką, jak Marek naprawiał cieknący kran, przeklinając pod nosem.

– A co z moimi sąsiadami? – zapytałam cicho. – Z panią Zosią z naprzeciwka? Przynosi mi świeże bułki w niedzielę. Z panem Stefanem z góry? Pomaga mi z zakupami…

Paweł wzruszył ramionami. – Mamo, przecież możesz ich odwiedzać. Ale tu jesteś coraz bardziej samotna. A ja się martwię.

Samotność… Tak, czasem bywała nieznośna. Zwłaszcza wieczorami, kiedy cisza aż dzwoniła w uszach. Ale czy zamiana tej ciszy na gwar nowego domu Pawła naprawdę uleczy moje serce? Czy nie będę tam jeszcze bardziej obca?

Wstałam i przeszłam do salonu. Dotknęłam starego kredensu po babci. Ile razy chowałam tu listy od Marka z delegacji! Na ścianie wisiały zdjęcia: dzieci w przedszkolnych fartuszkach, Marek z gitarą na Mazurach, ja z bukietem róż w dniu naszej rocznicy. Każde zdjęcie to inna opowieść.

– Mamo… – Paweł wszedł za mną do pokoju. – Ja naprawdę chcę dla ciebie dobrze.

Odwróciłam się do niego. – Wiem, synku. Ale czy ty rozumiesz, co to znaczy zostawić wszystko? To nie jest tylko mieszkanie. To są wspomnienia…

Zamilkliśmy oboje. W powietrzu zawisło napięcie.

Następnego dnia przyszła Anka. Przyjechała specjalnie z Gdańska, bo Paweł zadzwonił do niej po naszej rozmowie.

– Mamo, może Paweł ma rację? – zaczęła ostrożnie. – Sama mówiłaś ostatnio, że ciężko ci nosić zakupy…

– Ale ja nie chcę być ciężarem! – wybuchłam nagle. – Chcę żyć po swojemu! Tu mam wszystko poukładane…

Anka przytuliła mnie mocno. – Wiem, mamo… Ale my się martwimy.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, wsłuchując się w znajome dźwięki: szum windy, kroki sąsiadki nad głową, odgłos tramwaju za oknem. Każdy dźwięk był jak kołysanka z dawnych lat.

Przez kolejne dni Paweł dzwonił codziennie. Raz nawet przyjechał z agentem nieruchomości.

– Proszę pani, takie mieszkania schodzą od ręki! – zapewniał agent z uśmiechem.

Patrzyłam na niego jak na intruza. Jak można wycenić czterdzieści lat życia?

W końcu zgodziłam się pojechać do Pawła na weekend „na próbę”. Jego dom był piękny: nowoczesny salon, ogromna kuchnia, ogród pełen kwiatów. Synowa była uprzejma, wnuki grzeczne… Ale czułam się tam jak gość. Nie znałam zapachu tych ścian ani historii tych kątów.

W niedzielę rano Paweł zapytał:
– I jak ci się podoba?

Uśmiechnęłam się słabo.
– Ładnie tu… Ale to nie jest mój dom.

Wróciłam do siebie i przez kilka dni nie odbierałam telefonów od dzieci. Potrzebowałam ciszy.

Pewnego wieczoru przyszła do mnie pani Zosia.
– Słyszałam od Pawła… Chce pani wyjechać?

Popatrzyłam na nią bezradnie.
– Sama nie wiem…

Pani Zosia ujęła moją dłoń.
– Tu jest pani życie. Ale czasem trzeba zrobić miejsce na nowe wspomnienia.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na znajome podwórko. Wiem już jedno: nikt za mnie tej decyzji nie podejmie. Czy lepiej trzymać się kurczowo przeszłości czy odważyć się na zmianę?

Może dom to nie tylko ściany… Może dom nosi się w sercu? Ale czy potrafię zostawić wszystko za sobą? Co byście zrobili na moim miejscu?