Syn potajemnie mnie odwiedza, by nie zasmucić żony… A kiedyś oddałam mu wszystko

– Mamo, tylko cicho… – szepcze Tomek, kiedy przekracza próg mojego mieszkania. W jego oczach widzę napięcie i niepokój, jakby każdy szelest mógł zdradzić naszą tajemnicę. Zdejmuję mu kurtkę, a on rozgląda się nerwowo, jakby spodziewał się, że zza drzwi wyskoczy jego żona.

Czasem mam wrażenie, że jestem przestępczynią. Że spotkania z własnym synem to coś zakazanego, coś, czego powinnam się wstydzić. A przecież kiedyś oddałam mu wszystko – każdą chwilę, każdą złotówkę, każdą cząstkę siebie. Wychowywałam Tomka sama. Tak się złożyło – mężczyzna, od którego zaszłam w ciążę, nie chciał ani ślubu, ani odpowiedzialności. Gdy urodził się Tomek, jego ojciec na dobre zniknął – najpierw przesiadywał nocami poza domem, potem wychodził „na piwo z kumplami”, aż w końcu pewnego dnia po prostu nie wrócił. I zostałam sama z niemowlęciem na rękach.

Nie było łatwo. Pracowałam na dwa etaty – rano w szkole jako woźna, wieczorami sprzątałam biura. Często wracałam do domu tak zmęczona, że zasypiałam przy stole. Ale zawsze starałam się być dla Tomka – czy to przy odrabianiu lekcji, czy kiedy miał gorączkę i całą noc czuwałam przy jego łóżku. Nigdy nie miał wszystkiego, o czym marzył – nie było pieniędzy na modne buty czy wycieczki klasowe – ale miał mnie. I myślałam, że to wystarczy.

Kiedy Tomek dorósł i poznał Magdę, byłam szczęśliwa. Widziałam, jak się zmienia – jak prostuje plecy, jak zaczyna dbać o siebie. Magda była piękna i pewna siebie. Zawsze uśmiechnięta, zawsze wiedziała lepiej. Na początku myślałam, że to dobrze – że ktoś taki pomoże Tomkowi wyjść na ludzi. Ale szybko okazało się, że Magda ma swoje zasady i swoje oczekiwania.

– Tomek powinien skupić się na rodzinie – powiedziała mi kiedyś podczas świątecznego obiadu. – Nie może ciągle biegać do mamy.

Zabolało mnie to wtedy. Ale milczałam. Nie chciałam być tą złą teściową, która wtrąca się w cudze życie. Przestałam dzwonić codziennie, przestałam zapraszać ich na niedzielne obiady. Czekałam, aż sami się odezwą.

Z czasem kontakt stawał się coraz rzadszy. Najpierw odwiedzali mnie raz w miesiącu, potem raz na dwa miesiące. Aż w końcu Tomek zaczął przychodzić sam – zawsze wieczorem, zawsze ukradkiem.

– Magda nie rozumie… – tłumaczył mi szeptem. – Ona uważa, że za bardzo się do ciebie przywiązuję. Że powinienem być bardziej samodzielny.

Patrzyłam na niego i widziałam chłopca, którego tuliłam do snu po koszmarach. Chłopca, który płakał po rozbitym kolanie i cieszył się z pierwszej piątki w szkole. Teraz był dorosłym mężczyzną – miał własne dziecko, własne mieszkanie i własne problemy. Ale wciąż był moim synem.

– Tomek… – zaczęłam pewnego razu niepewnie – Czy ty naprawdę musisz się przede mną ukrywać? Przecież jestem twoją matką.

Spojrzał na mnie ze smutkiem.

– Mamo… Ja nie chcę robić Magdzie przykrości. Ona… ona uważa, że za dużo czasu spędzam z tobą. Że powinienem być bardziej obecny w domu.

Poczułam gulę w gardle.

– A ty? Czego ty chcesz?

Zawahał się.

– Chcę… żeby wszyscy byli szczęśliwi.

Tylko że to niemożliwe. Bo ja nie jestem szczęśliwa. Siedzę sama w pustym mieszkaniu i czekam na te krótkie chwile z synem jak na łaskę losu. Nie mam już nikogo innego – rodzice dawno nie żyją, znajomi rozjechali się po świecie albo pochowali się we własnych rodzinach.

Czasem myślę o tym, co by było, gdybym wtedy nie zdecydowała się urodzić Tomka. Może miałabym inne życie? Może byłabym szczęśliwsza? Ale potem patrzę na niego i wiem, że nie mogłam postąpić inaczej.

Ostatnio Tomek przyszedł jeszcze bardziej spięty niż zwykle.

– Mamo… Magda jest w ciąży.

Ucieszyłam się szczerze – przecież to moje drugie wnuczę! Ale Tomek od razu dodał:

– Ona nie chce, żebyś była przy porodzie… W ogóle nie chce, żebyś przychodziła do szpitala.

Zamarłam.

– Dlaczego?

– Bo… bo ona uważa, że to nasza sprawa. Że rodzina to my – ja, ona i dzieci.

Poczułam się jak intruz we własnym życiu. Jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg dywan i zostawił na zimnej podłodze.

Nie wiem już, co robić. Czy powinnam walczyć o swoje miejsce w życiu Tomka? Czy może lepiej odsunąć się w cień i pozwolić im żyć po swojemu? Każda decyzja boli.

Czasem łapię się na tym, że zazdroszczę innym matkom – tym, które mają wnuki na kolanach i synów wpadających na kawę bez zapowiedzi. Ja mam tylko ukradkowe wizyty i ciche rozmowy przez telefon.

Wieczorem długo siedzę przy oknie i patrzę na światła miasta. Myślę o tym wszystkim, co poświęciłam dla Tomka – o latach samotności, o zmęczeniu i strachu przed przyszłością. I pytam siebie: czy naprawdę zasłużyłam na taki los? Czy matka może być szczęśliwa tylko wtedy, gdy jej dziecko jest szczęśliwe? A jeśli tak – to dlaczego ja czuję tylko pustkę?

Może powinnam powiedzieć Tomkowi prawdę – że boli mnie ta sytuacja bardziej niż mogłabym przypuszczać? Może powinnam zawalczyć o swoje miejsce w jego życiu? A może lepiej pogodzić się z losem i pozwolić mu odejść?

Nie wiem… Ale jedno wiem na pewno: matczyne serce nigdy nie przestaje kochać. Nawet jeśli musi kochać w ciszy i w ukryciu.