Suknia za pięć złotych i cena szczęścia: Moja walka o miłość i rodzinę
— Nie wierzę, że naprawdę to kupiłaś — głos mojej mamy przeszył ciszę kuchni, kiedy wyciągnęłam z plastikowej torby suknię ślubną. — Za pięć złotych? Na targu? Czy ty w ogóle myślisz poważnie o swoim życiu, Aniu?
Stałam przy kuchennym stole, trzymając w rękach kawałek białej koronki, który jeszcze rano był tylko jednym z wielu zapomnianych przedmiotów na targu staroci w centrum Radomia. Teraz wydawał mi się najważniejszą rzeczą na świecie. Mama patrzyła na mnie z mieszaniną rozczarowania i gniewu, a ja czułam, jak łzy napływają mi do oczu.
— Mamo, to tylko suknia. To nie ona decyduje o tym, czy będę szczęśliwa — próbowałam tłumaczyć, ale wiedziałam, że to nie o suknię chodzi. Od kiedy pamiętam, mama miała wobec mnie wielkie oczekiwania. Chciała, żebym wyszła za mąż za kogoś „porządnego”, najlepiej z dobrą pracą i własnym mieszkaniem. Tymczasem ja zakochałam się w Piotrku — chłopaku z sąsiedztwa, który właśnie stracił pracę w fabryce i dorabiał jako kurier.
— Nie rozumiesz, Aniu. Ludzie będą gadać. Twoja kuzynka miała suknię od projektantki, a ty… — Mama machnęła ręką z rezygnacją.
Wtedy weszła babcia Zosia. Miała osiemdziesiąt lat i zawsze stawała po mojej stronie.
— Dajcie spokój tej dziewczynie — powiedziała stanowczo. — Ja swoją suknię szyłam sama ze starej firanki i co? Byłam szczęśliwa przez czterdzieści lat z twoim dziadkiem.
Mama tylko westchnęła i wyszła z kuchni. Zostałyśmy z babcią same. Usiadłam przy stole i zaczęłam płakać.
— Aniu, szczęście nie zależy od tego, co masz na sobie. Ale wiem, że ci ciężko. Twoja mama po prostu się boi. Chce dla ciebie lepszego życia niż miała sama.
Przytuliłam babcię i poczułam ulgę. Ale wiedziałam, że to dopiero początek mojej walki.
Wieczorem zadzwonił Piotrek.
— I jak poszło? — zapytał cicho.
— Lepiej nie pytaj. Mama jest wściekła. Twierdzi, że robię z siebie pośmiewisko.
— Może powinniśmy poczekać z tym ślubem? — usłyszałam w jego głosie niepewność.
— Nie chcę czekać. Kocham cię i chcę być z tobą — powiedziałam stanowczo, choć w środku czułam strach.
Następnego dnia poszłam do pracy do biblioteki miejskiej. Tam mogłam na chwilę zapomnieć o problemach. Między regałami czułam się bezpieczna. Ale nawet tam dopadły mnie plotki.
— Słyszałam, że Anka kupiła suknię ślubną na targu za grosze — szepnęła koleżanka do drugiej.
Udawałam, że nie słyszę, ale bolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.
Wieczorem Piotrek przyszedł do mnie z bukietem polnych kwiatów.
— Aniu, wiem, że nie mam nic do zaoferowania poza sobą. Ale jeśli chcesz, możemy pobrać się nawet jutro w tej twojej sukni za pięć złotych.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
— To najpiękniejsza propozycja, jaką mogłam usłyszeć.
Zaczęliśmy planować skromny ślub. Mama nie chciała o tym słyszeć.
— Nie przyjdę na ten cyrk — powiedziała zimno. — Jak możesz tak mnie upokarzać?
Babcia próbowała ją przekonać:
— Krysiu, to twoja córka! Chcesz ją stracić przez dumę?
Ale mama była nieugięta. W domu panowała cisza pełna napięcia. Przez kilka dni nie rozmawiałyśmy ze sobą wcale.
W dniu ślubu babcia pomogła mi się ubrać. Suknia była trochę za duża, ale babcia umiała czynić cuda z igłą i nitką.
— Wyglądasz jak anioł — powiedziała ze łzami w oczach.
W urzędzie stanu cywilnego było tylko kilka osób: Piotrek, jego rodzice, babcia i moja przyjaciółka Magda. Mama nie przyszła.
Po ceremonii poszliśmy na lody do pobliskiej kawiarni. Było skromnie, ale czułam się szczęśliwa jak nigdy wcześniej.
Wieczorem wróciłam do domu po rzeczy. Mama siedziała przy stole z pustym wzrokiem.
— Myślałam, że przyjdziesz — powiedziałam cicho.
Nie odpowiedziała. Przez chwilę milczałyśmy.
— Wiesz… — zaczęła w końcu — ja po prostu chciałam dla ciebie lepszego życia. Bałam się, że będziesz cierpieć tak jak ja kiedyś…
Podeszłam do niej i przytuliłam ją mocno.
— Mamo, szczęście to nie dom z katalogu ani suknia od projektanta. To ludzie, których kochamy i którzy kochają nas takimi, jakimi jesteśmy.
Mama rozpłakała się pierwszy raz od lat. Wtedy zrozumiałam, że wygrałam swoją walkę nie przez upór, ale przez miłość i przebaczenie.
Dziś ta suknia za pięć złotych wisi w mojej szafie jako symbol tego wszystkiego, co przeszłam. Czasem patrzę na nią i pytam siebie: ile naprawdę kosztuje szczęście? Czy warto było walczyć o swoje marzenia mimo wszystko? Co wy byście zrobili na moim miejscu?