Straciłem ją na zawsze, nie zdążywszy prosić o przebaczenie. Historia Andrzeja z Poznania

Ciemność była gęsta jak smoła, a wilgoć w powietrzu wgryzała się w kości. Szedłem powoli ulicą Głogowską, mijając zamknięte sklepy i pojedyncze światła w oknach. Każdy krok odbijał się echem w mojej głowie, zagłuszając myśli, które i tak były zbyt głośne. „Gdzie ona znów się włóczy?” – zadałem sobie to pytanie po raz setny tego wieczoru, czując narastający niepokój. Zawsze wracała późno, ale dziś coś było inaczej. Może to przez tę kłótnię rano? Może przez słowa, których nie powinienem był wypowiadać?

Wszedłem do kamienicy, wspiąłem się na trzecie piętro i zatrzymałem się przed naszymi drzwiami. Okna były ciemne. Przez chwilę miałem nadzieję, że zaraz usłyszę jej śmiech albo zobaczę światło w kuchni. Ale mieszkanie przywitało mnie ciszą – tą ciężką, duszącą ciszą, która od kilku miesięcy była naszym niechcianym gościem.

Nie zdążyłem nawet zdjąć butów, kiedy zobaczyłem na stole kartkę. Jej pismo – drobne, pochyłe litery. „Andrzej, musiałam wyjść. Nie czekaj na mnie.” Tylko tyle. Żadnego wyjaśnienia, żadnego czułego słowa. Poczułem, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Usiadłem ciężko na krześle i przez chwilę patrzyłem w pustkę.

W głowie miałem chaos. Przypomniałem sobie poranek: jej łzy, moje krzyki, trzask drzwi. Znowu pokłóciliśmy się o pieniądze, o jej pracę, o to, że nie mamy dzieci. O wszystko i o nic. Zawsze kończyło się tak samo – ona wychodziła, a ja zostawałem sam ze swoim gniewem i żalem.

Zadzwoniłem do niej raz, drugi, trzeci – bez odpowiedzi. Wysłałem wiadomość: „Wróć. Porozmawiajmy.” Odpowiedzi nie było.

Noc była długa i zimna. Leżałem na kanapie, wsłuchując się w ciszę mieszkania. Przypominałem sobie nasze pierwsze spotkanie na Starym Rynku, jej śmiech, kiedy zgubiłem się w tłumie turystów. Przypomniałem sobie nasze wspólne wieczory przy winie i rozmowy do późna w nocy. Gdzie to wszystko się podziało? Kiedy zamieniliśmy miłość na wzajemne pretensje?

Następnego dnia poszedłem do pracy jak automat. Koledzy pytali, czy wszystko w porządku – odpowiadałem półsłówkami. W głowie miałem tylko jedno: muszę ją znaleźć, muszę przeprosić.

Po pracy wróciłem do pustego mieszkania. Na stole leżała jej obrączka. Obok niej – list.

„Andrzeju,

Nie wiem już, kim jesteśmy dla siebie. Próbowałam walczyć o nas, ale czuję się coraz bardziej samotna. Twoje słowa ranią mnie bardziej niż milczenie. Nie chcę już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Potrzebuję czasu dla siebie.

Nie szukaj mnie.

Kasia”

Czytałem te słowa wielokrotnie, nie mogąc uwierzyć, że to koniec. Próbowałem do niej dzwonić – jej telefon był wyłączony. Pojechałem do jej matki na Winogradach – powiedziała tylko: „Kasia nie chce z tobą rozmawiać.” W pracy bywała rzadko; koleżanki mówiły, że jest na zwolnieniu.

Minęły tygodnie. Każdego dnia budziłem się z nadzieją, że wróci, że zadzwoni, że da mi szansę przeprosić. Ale ona zniknęła z mojego życia tak nagle, jakby nigdy jej nie było.

Zacząłem pić więcej niż zwykle. Praca przestała mieć sens; znajomi przestali dzwonić. Mama mówiła: „Weź się w garść, Andrzej!” Ale jak miałem to zrobić? Jak żyć bez niej?

Pewnego dnia spotkałem ją przypadkiem na ulicy Święty Marcin. Szła z jakimś mężczyzną – uśmiechnięta, spokojna. Zobaczyła mnie i odwróciła wzrok. Chciałem do niej podejść, powiedzieć: „Przepraszam!” Ale zabrakło mi odwagi.

Wieczorem napisałem do niej list:

„Kasiu,

Wiem, że zawiodłem cię jako mąż i człowiek. Wiem też, że nie zasługuję na twoje przebaczenie. Ale chciałbym ci powiedzieć jedno: kocham cię i zawsze będę kochał. Jeśli kiedyś będziesz gotowa porozmawiać – czekam.

Andrzej”

Nie odpowiedziała.

Minęły miesiące. Powoli uczyłem się żyć samemu – gotować dla jednej osoby, chodzić do kina bez niej, zasypiać w pustym łóżku. Czasem wydawało mi się, że słyszę jej głos w kuchni albo widzę jej cień w lustrze.

Najgorsze były święta – puste miejsce przy stole, brak prezentu od niej pod choinką. Rodzina patrzyła na mnie ze współczuciem; znajomi unikali tematu Kasi.

Czasami zastanawiam się: co by było, gdybym wtedy przeprosił? Gdybym zamiast krzyczeć – przytulił ją i wysłuchał? Czy można cofnąć czas? Czy można naprawić coś, co już bezpowrotnie się rozpadło?

Dziś wiem jedno: straciłem ją na zawsze, nie zdążywszy prosić o przebaczenie. I chyba nigdy sobie tego nie wybaczę.

Może każdy z nas ma taką historię – kogoś lub coś utraconego przez własną dumę i milczenie? Czy naprawdę musimy czekać aż będzie za późno?