Spóźniona skrucha – historia Jadwigi
— Jadwiga, nie możesz tego zrobić! — głos Tomasza drżał, a ja czułam, jak ściska mnie w gardle. Stałam w kuchni, oparta o blat, z testem ciążowym w dłoni. Dwie wyraźne kreski. Przez chwilę miałam ochotę rzucić nim o ścianę, jakby to mogło cofnąć czas. — Przecież wiesz, że zawsze chciałem mieć dużą rodzinę — dodał ciszej, niemal błagalnie.
Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko jedno: „Nie teraz. Nie znowu.” Siedmioletni Kuba bawił się w swoim pokoju, nieświadomy burzy, która właśnie przetaczała się przez nasze mieszkanie na warszawskim Mokotowie. Przez ostatnie dwa lata w końcu zaczęłam oddychać pełną piersią. Awansowałam na kierowniczkę działu w agencji reklamowej, wróciłam do ludzi, do projektów, do siebie. Tomasz był dumny, ale coraz częściej czułam, że oddalamy się od siebie. On chciał więcej – więcej dzieci, więcej wspólnego czasu, więcej mnie w domu. Ja chciałam mniej – mniej obowiązków, mniej chaosu, mniej poświęceń.
— Jadwiga, proszę cię — powtórzył Tomasz. — Przecież damy radę. Zawsze dawaliśmy.
Spojrzałam na niego. W jego oczach widziałam nadzieję i strach. Może nawet więcej strachu niż nadziei. Wiedziałam, że dla niego rodzina to wszystko. Ale czy ja byłam gotowa znowu wszystko poświęcić? Czy to egoizm?
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok Tomasza, słuchając jego spokojnego oddechu. Wspominałam pierwsze miesiące po narodzinach Kuby – nieprzespane noce, płacz, frustrację i samotność. Tomasz wtedy dużo pracował. Byłam sama z dzieckiem i własnymi myślami. Teraz miało być inaczej? Czy naprawdę?
Rano zadzwoniła mama. — Jadziu, słyszałam od Tomka… Gratuluję! — jej głos był pełen radości.
— Mamo, ja… nie wiem, czy się cieszę — wyszeptałam.
— Dziecko to błogosławieństwo — odparła stanowczo. — Zobaczysz, wszystko się ułoży.
Ale ja nie byłam tego taka pewna. W pracy próbowałam się skupić na prezentacji dla klienta, ale myśli ciągle wracały do testu ciążowego leżącego w szufladzie biurka. Koleżanka z biura, Anka, zauważyła moją nieobecność.
— Coś się stało? — zapytała cicho podczas przerwy na kawę.
— Jestem w ciąży — powiedziałam bez ogródek.
— O rany! Gratulacje… czy raczej…? — zawahała się.
— Sama nie wiem — przyznałam szczerze.
Anka uśmiechnęła się smutno. — Ja bym nie chciała wracać do pieluch — powiedziała cicho. — Ale mój mąż też marzy o drugim dziecku.
Wieczorem Tomasz przyniósł do domu kwiaty i moją ulubioną czekoladę. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
— Jadwiga… wiem, że to dla ciebie trudne. Ale może spróbujmy spojrzeć na to jak na szansę? Kuba będzie miał rodzeństwo. Może tym razem podzielimy się obowiązkami inaczej?
Patrzyłam na niego długo. Chciałam mu wierzyć. Chciałam wierzyć sobie, że dam radę pogodzić wszystko: dom, pracę, dzieci, siebie samą.
Tydzień później poszliśmy razem na pierwsze USG. Siedziałam w poczekalni i patrzyłam na inne kobiety – jedne uśmiechnięte, inne zmęczone i przestraszone jak ja. Tomasz trzymał mnie za rękę. Lekarka pokazała nam maleńki pulsujący punkcik na ekranie.
— Serduszko bije pięknie — powiedziała z uśmiechem.
Wyszliśmy na ulicę w milczeniu. Tomasz był wzruszony. Ja czułam pustkę i lęk.
Z czasem zaczęły się kłótnie. O to, kto odbierze Kubę ze szkoły, kto zrobi zakupy, kto zostanie w domu przy przeziębieniu syna. Tomasz coraz częściej wracał późno z pracy.
— Przecież chciałeś tego dziecka! — wykrzyczałam mu pewnego wieczoru.
— Myślałem, że ty też tego chcesz! — odpowiedział równie głośno.
Kuba patrzył na nas szeroko otwartymi oczami. Płakał w nocy i pytał, czy się rozwiedziemy.
Czułam się winna wobec wszystkich: wobec Tomasza, Kuby i tego maleństwa pod moim sercem. Ale najbardziej wobec siebie samej.
W pracy coraz trudniej było mi się skupić. Szefowa zaproponowała mi prowadzenie dużego projektu dla zagranicznego klienta.
— To twoja szansa na awans — powiedziała z uśmiechem.
Wróciłam do domu rozbita. Tomasz siedział przy stole z głową w dłoniach.
— Jadwiga… ja już nie wiem, jak ci pomóc — wyszeptał.
Usiadłam obok niego i rozpłakałam się pierwszy raz od wielu tygodni.
— Boję się… Boję się wszystkiego: że stracę pracę, że stracę ciebie… że nie będę dobrą matką dla drugiego dziecka…
Tomasz objął mnie mocno.
— Razem damy radę — powtórzył cicho.
Ale czy naprawdę byliśmy jeszcze razem?
Ciąża przebiegała bez komplikacji fizycznych, ale psychicznie byłam wrakiem. Mama przyjeżdżała pomagać przy Kubie i gotować obiady. Czułam się jak gość we własnym domu.
W końcu nadszedł dzień porodu. Wszystko potoczyło się szybko – za szybko. Urodziła się Zosia: maleńka, krucha dziewczynka o czarnych włoskach po Tomaszu.
Patrzyłam na nią przez łzy i czułam… ulgę? Smutek? Miłość? Wszystko naraz i nic wyraźnie.
Po powrocie do domu próbowałam odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Tomasz starał się pomagać bardziej niż przy Kubie, ale atmosfera między nami była napięta jak nigdy wcześniej.
Któregoś wieczoru usiedliśmy razem w kuchni przy herbacie.
— Przepraszam cię — powiedział cicho Tomasz. — Za to wszystko… Za to, że nie widziałem twojego strachu.
— Ja też przepraszam… Za to, że nie potrafiłam być szczera sama ze sobą i z tobą — odpowiedziałam równie cicho.
Zosia spała obok w łóżeczku. Kuba przyszedł się przytulić.
Patrzyłam na moją rodzinę i zastanawiałam się: czy można pokochać coś lub kogoś z opóźnieniem? Czy skrucha zawsze musi przychodzić za późno?