Spotkanie po latach: Czy przyjaźń może przetrwać egoizm?

— Naprawdę nie masz już dla mnie czasu? — zapytałam w myślach, patrząc na Agatę, która właśnie wyciągała z półki kolejną butelkę wina. Stałam w kolejce do kasy w Biedronce, zmęczona po pracy, z siatką pełną warzyw i mleka dla dzieci. Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam się i zobaczyłam ją — moją dawną przyjaciółkę, z którą kiedyś spędzałam każdą wolną chwilę. Przez chwilę miałam ochotę udawać, że jej nie widzę, ale ona już szła w moją stronę, z szerokim uśmiechem na twarzy.

— O matko, Marta! To naprawdę ty? — wykrzyknęła, rzucając mi się na szyję. — Ile to już lat?

— Sześć miesięcy — odpowiedziałam sucho, choć w głębi serca czułam ukłucie tęsknoty. — Ostatni raz widziałyśmy się w kawiarni na Nowym Świecie.

Agata roześmiała się nerwowo i zaczęła opowiadać o swoim nowym projekcie w pracy, o podróży do Barcelony i o tym, jak jej chłopak kupił jej kota. Stałam tam jak słup soli, słuchając jej monologu, podczas gdy moje myśli błądziły gdzieś daleko. Przez te sześć miesięcy wysyłałam jej wiadomości, proponowałam spotkania, pytałam, co u niej. Zawsze odpowiadała: „Zajęta jestem, przepraszam. Może innym razem”. A teraz stała przede mną i mówiła tylko o sobie.

— Wiesz, Marta, czasem mam wrażenie, że wszyscy czegoś ode mnie chcą — westchnęła dramatycznie. — W pracy szef mnie nie docenia, w domu ciągle coś trzeba robić… Nawet kot mnie nie słucha!

Próbowałam wtrącić coś o sobie:

— U mnie też ostatnio nie jest łatwo. Michał stracił pracę, a dzieci ciągle chorują…

Ale Agata już patrzyła gdzieś za moje plecy.

— Ojej, muszę lecieć! — przerwała mi nagle. — Wiesz co, napisz do mnie na Messengerze, to się umówimy! Pa!

I tyle ją widziałam. Stałam jeszcze chwilę w tej kolejce, czując się jak idiotka. Przez głowę przelatywały mi wspomnienia: nasze wspólne wieczory przy winie, rozmowy do rana o facetach i marzeniach, śmiech do łez z byle powodu. Kiedyś byłyśmy nierozłączne. Teraz czułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca.

Wróciłam do domu z ciężkimi siatkami i jeszcze cięższym sercem. Michał siedział przy stole z głową w dłoniach.

— Coś się stało? — zapytał bez entuzjazmu.

— Spotkałam Agatę — odpowiedziałam cicho.

— I?

— Nic. W sumie to tak, jakby jej nie było.

Dzieci biegały po mieszkaniu, a ja patrzyłam przez okno na szare bloki i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy to ja byłam zbyt nachalna? Czy może Agata po prostu się zmieniła? A może to życie nas zmieniło?

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde nasze spotkanie z ostatnich lat. Zawsze to ja dzwoniłam pierwsza. To ja proponowałam kawę, kino czy spacer nad Wisłą. To ja słuchałam jej problemów i pocieszałam po kolejnych nieudanych związkach. A kiedy ja potrzebowałam wsparcia — była zajęta.

Następnego dnia napisała do mnie krótko: „Fajnie było cię zobaczyć! Odezwij się za jakiś czas :)”.

Poczułam gniew i rozczarowanie. Przez chwilę chciałam odpisać coś złośliwego, ale skasowałam wiadomość. Po co? Czy warto walczyć o przyjaźń jednostronną?

Kilka dni później spotkałam się z mamą na obiedzie.

— Wyglądasz na smutną — zauważyła od razu.

Opowiedziałam jej wszystko. Mama pokiwała głową ze zrozumieniem.

— Ludzie się zmieniają, Marto. Czasem trzeba pozwolić im odejść.

Ale ja nie chciałam pozwolić odejść wspomnieniom. Przecież tyle nas łączyło! Czy naprawdę wszystko musi się kończyć?

Wieczorem usiadłam przy komputerze i zaczęłam pisać list do Agaty. Nie wysłałam go nigdy. Pisałam o tym, jak bardzo mi jej brakuje i jak boli mnie jej obojętność. Pisałam o tym, że przyjaźń to nie tylko branie, ale też dawanie czegoś od siebie.

Minęły tygodnie. Agata nie odezwała się więcej. Ja też nie próbowałam już nawiązać kontaktu. Zajęłam się rodziną, dziećmi, pracą. Czasem jednak łapię się na tym, że patrzę na telefon i czekam na wiadomość od niej.

Czy każda przyjaźń musi umrzeć śmiercią naturalną? Czy można jeszcze odbudować coś, co wydaje się stracone? A może czasem trzeba po prostu zaakceptować fakt, że ludzie odchodzą — nawet ci najbliżsi?