Spakowałam Mu Walizki i Wyrzuciłam Go z Domu: Mój Sen o Rozwodzie Zmienił Mnie w Rodzinnego Wroga
— Nie wierzę, że to robisz, mamo! — krzyknęła moja córka Marta, stojąc w progu salonu z szeroko otwartymi oczami. Jej głos drżał od gniewu i niedowierzania.
W rękach trzymałam walizkę, tę samą, którą kiedyś zabierał na delegacje. Teraz pakowałam ją dla niego — dla Andrzeja, mojego męża od ponad trzydziestu pięciu lat. Stał obok mnie, blady, z opuszczonymi ramionami, jakby nie rozumiał, co się właśnie dzieje.
— To nie jest twoja sprawa, Marto — odpowiedziałam cicho, choć w środku wrzałam. — To moje życie.
Marta spojrzała na mnie z pogardą, jakby widziała obcą kobietę. — Ty chyba oszalałaś! Po tylu latach? Na starość ci odbiło?
Wtedy poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Ale nie płakałam. Nie mogłam. Przez tyle lat byłam silna — dla dzieci, dla Andrzeja, dla wszystkich wokół. Teraz musiałam być silna dla siebie.
Od miesięcy czułam się jak cień samej siebie. Odkąd przeszłam na emeryturę, dom stał się moim więzieniem. Andrzej był zawsze obecny — fizycznie, ale nie emocjonalnie. Siedział godzinami przed telewizorem, narzekał na wszystko: na pogodę, na polityków, na mnie. Każdego dnia czułam się coraz bardziej niewidzialna.
Kiedyś marzyłam o tym, że emerytura będzie czasem spokoju i spełnienia marzeń. Chciałam malować, czytać książki, podróżować po Polsce pociągami. Ale Andrzej nie chciał niczego zmieniać. — Po co ci te fanaberie? — powtarzał z irytacją. — Siedź w domu i zajmij się sobą.
Zaczęłam więc malować po nocach, kiedy spał. Czułam się wtedy wolna. Ale rano wracała szara rzeczywistość: zimne spojrzenia, milczenie przy śniadaniu, wieczne pretensje o drobiazgi.
Wszystko zmieniło się pewnego wieczoru, kiedy przypadkiem usłyszałam rozmowę Andrzeja przez telefon. Myślał, że śpię. — Ona już dawno przestała być kobietą — powiedział do swojego brata. — Siedzi tylko z tymi farbami i książkami. Co za życie…
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego przez te wszystkie lata. Poczułam się jak mebel w jego życiu — zbędna, niepotrzebna.
Następnego dnia zaczęłam pakować jego rzeczy. Każda koszula, każdy sweter był jak symbol kolejnych lat mojego milczenia i poświęcenia. Gdy skończyłam, usiadłam na kanapie i czekałam aż wróci z zakupów.
— Co ty robisz? — zapytał zdziwiony, widząc walizkę.
— Odchodzisz — odpowiedziałam spokojnie. — Nie chcę już tak żyć.
Nie krzyczał. Nie błagał. Po prostu patrzył na mnie przez długą chwilę, a potem wyszedł bez słowa.
Wieść rozeszła się błyskawicznie po rodzinie. Syn zadzwonił z Warszawy: — Mamo, co ty wyprawiasz? Przecież tata jest chory na serce! Jak możesz go tak zostawić?
Teściowa przysłała mi SMS-a: „Jesteś egoistką! Zniszczyłaś rodzinę!”
Przez pierwsze dni czułam ulgę. Wreszcie mogłam oddychać pełną piersią. Malowałam całymi dniami, chodziłam z psem na długie spacery po lesie za miastem. Ale potem przyszła samotność.
Telefon milczał. Dzieci przestały dzwonić. Sąsiadki patrzyły na mnie z ukosa, szeptały coś za moimi plecami w sklepie spożywczym.
Pewnego wieczoru usiadłam przy kuchennym stole i zaczęłam pisać list do Marty:
„Córko,
Nie zrobiłam tego z nienawiści do waszego ojca ani z kaprysu. Przez lata byłam dla wszystkich — tylko nie dla siebie. Chciałam być dobrą żoną i matką, ale zapomniałam o sobie. Teraz próbuję to naprawić…”
Nie wysłałam tego listu. Bałam się jej reakcji.
Minęły tygodnie. Andrzej zamieszkał u swojej siostry w sąsiednim miasteczku. Czasem widuję go w sklepie — wygląda starzej, schudł. Nie rozmawiamy ze sobą.
W święta byłam sama pierwszy raz w życiu. Ugotowałam barszcz i uszka tylko dla siebie i psa. Włączyłam stare kolędy i płakałam przy choince.
Czasem pytam siebie: czy zrobiłam dobrze? Czy wolność jest warta tej ceny? Czy kobieta ma prawo wybrać siebie po tylu latach poświęcenia?
Może jestem egoistką… Ale czy naprawdę musimy umierać za życia tylko dlatego, że tak wypada? Czy ktoś z was też kiedyś poczuł się więźniem własnej rodziny?