Sąsiadka, która zawsze chciała więcej – historia o granicach, rodzinie i samotności

– Pani Magdo, a może ma pani trochę cukru? – głos pani Haliny rozbrzmiał w moim korytarzu zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi za kurierem. Był poniedziałek, godzina 7:30 rano. W jednej ręce trzymałam jeszcze klucze, w drugiej torbę z laptopem.

– Dzień dobry, pani Halino… – próbowałam się uśmiechnąć, choć w środku czułam już narastającą irytację. – Niestety, spieszę się do pracy, ale może później…

– To ja poczekam! – przerwała mi z entuzjazmem. – I tak nie mam co robić.

Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami. To był dopiero mój trzeci dzień w nowym mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Rodzice pomogli mi z wkładem własnym, a ja miałam nadzieję na spokój i własną przestrzeń po latach wynajmowania pokoju z obcymi ludźmi. Nie spodziewałam się, że największym wyzwaniem okaże się nie kredyt hipoteczny, a… sąsiadka.

Pani Halina była wdową po kolejarzu. Miała 68 lat, dwa koty i niekończące się pokłady energii. Od początku była „miła”, aż za bardzo. Przynosiła mi ogórki kiszone („bo młoda dziewczyna nie umie robić”), zostawiała karteczki z numerem do hydraulika („bo tu rury stare”), a przede wszystkim – codziennie czegoś potrzebowała. Cukier, sól, jajka, mleko, kawa…

Na początku myślałam: „Starsza pani, samotna, trzeba pomóc”. Ale po tygodniu zaczęłam czuć się jak sklep spożywczy na telefon. Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie o 22:30:

– Pani Magdo, przepraszam, ale czy mogłaby mi pani podać termofor? Bo mnie krzyż łupie.

– Pani Halino, ja już śpię…

– To tylko na chwilkę! – usłyszałam szelest kluczy w zamku. Miała zapasowy klucz od poprzedniej właścicielki.

Wtedy po raz pierwszy poczułam strach. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Rano zadzwoniłam do mamy:

– Mamo, ona ma klucz do mojego mieszkania! Przychodzi kiedy chce!

– Oj, Madziu… Starsza kobieta, pewnie się boi sama spać. Pomóż jej trochę, przecież masz dobre serce.

Ale ja czułam się coraz bardziej osaczona. W pracy nie mogłam się skupić. Bałam się wracać do domu. Zaczęłam zamykać drzwi na dwa zamki i sprawdzać przez wizjer zanim otworzę.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam przez okno, jak pani Halina rozmawia z moją mamą na ławce przed blokiem.

– Madziu! – mama pomachała mi ręką. – Pani Halina mówiła, że ostatnio jesteś jakaś oschła.

– Bo ona mnie nachodzi! – wybuchłam. – Wchodzi do mieszkania bez pytania!

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem:

– Nie przesadzaj. Sama będziesz kiedyś stara i samotna.

Poczułam się winna. Ale czy naprawdę muszę poświęcać swój komfort dla kogoś obcego? Wieczorem usiadłam przy stole i zaczęłam pisać list do pani Haliny:

„Szanowna Pani Halino,
Bardzo Panią szanuję i doceniam sąsiedzką życzliwość, ale proszę nie wchodzić do mojego mieszkania bez zaproszenia…”

Nie miałam odwagi go wręczyć. Następnego dnia znów usłyszałam pukanie:

– Pani Magdo, a może kawałek ciasta? Sama upiekłam!

Zacisnęłam zęby.

– Dziękuję, ale jestem na diecie.

– Oj tam! Młoda dziewczyna na diecie? – roześmiała się i weszła do środka.

Wtedy pękłam.

– Proszę wyjść! – krzyknęłam. – To jest moje mieszkanie!

Pani Halina spojrzała na mnie jak na potwora. Wybiegła trzaskając drzwiami. Przez kilka dni nie wychodziła z domu. Sąsiedzi zaczęli szeptać na klatce:

– Ta nowa to jakaś dziwna…
– Nawet starszej kobiecie nie pomoże…

Czułam się jak intruz we własnym domu. Mama przestała odbierać moje telefony. W pracy koleżanki pytały:

– Co się stało? Wyglądasz jakbyś nie spała od tygodnia.

Nie spałam. Miałam koszmary o tym, że wszyscy mnie nienawidzą. Że jestem egoistką.

Po tygodniu przyszła do mnie listonoszka:

– Pani Magdo, pani Halina trafiła do szpitala. Zasłabła w nocy.

Pobiegłam tam natychmiast. Leżała na sali pod kroplówką.

– Przepraszam… – wyszeptałam przez łzy. – Nie chciałam być niemiła.

Spojrzała na mnie smutno:

– Ja tylko chciałam mieć kogoś blisko…

Wyszłam ze szpitala roztrzęsiona. Czy naprawdę można postawić granice i jednocześnie nie ranić drugiego człowieka? Czy zawsze musimy wybierać między sobą a innymi?

Czasem myślę: czy gdybym była bardziej stanowcza od początku, wszystko potoczyłoby się inaczej? A może to świat wymaga od nas rzeczy niemożliwych?

Czy Wy też kiedyś czuliście się winni tylko dlatego, że chcieliście mieć własny spokój?