Przyjechali z bagażem: Opowieść o rodzinnych granicach i niespełnionych oczekiwaniach

— Zwariowałaś chyba! Gdzie ja mam wasze walizki podziać?! — krzyczałam do słuchawki, wymachując wolną ręką, jakby od tego miało się zrobić więcej miejsca w mojej kawalerce. — Mieszkanie mam kawalerkę, słyszysz? Kawalerkę! A was ilu? Czworo?!

— Mamo, nie krzycz tak! — rozległ się głos mojej córki, Magdy. — Jest nas tylko troje, Krzysiek został w Poznaniu, ma sesję. My z Wojtkiem i Zosią…

— Tylko troje… — powtórzyłam z goryczą. — A ja tu nawet nie mam gdzie postawić drugiego krzesła.

W słuchawce zapadła cisza. Przez chwilę słyszałam tylko szum samochodów za oknem i własne przyspieszone bicie serca. Przez głowę przelatywały mi obrazy: Magda z dzieciństwa, jej śmiech, potem jej wyjazd na studia do Poznania, coraz rzadsze telefony, coraz mniej wspólnych chwil. Teraz wracała — nie sama, ale z rodziną, z bagażem, który był czymś więcej niż tylko walizkami.

— Mamo… — odezwała się znów cicho. — Nie mamy gdzie się podziać. U Krzyśka rodziców remont, a my musimy być w Warszawie przez tydzień. Proszę cię…

Westchnęłam ciężko. Wiedziałam, że nie odmówię. Nigdy nie potrafiłam odmówić Magdzie, choć czasem miałam ochotę po prostu zamknąć drzwi i udawać, że mnie nie ma.

Dwie godziny później usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam ich: Magdę z podkrążonymi oczami, Wojtka z miną zmęczonego urzędnika i Zosię, która od razu rzuciła mi się na szyję.

— Babciu! — krzyknęła radośnie.

Poczułam ciepło w sercu, ale zaraz potem spojrzałam na ich bagaże. Trzy wielkie walizki, plecak, torba z zabawkami i jeszcze jakaś reklamówka z jedzeniem.

— No pięknie… — mruknęłam pod nosem.

Przez pierwsze godziny próbowałam zachować spokój. Ustawiłam im materac w kącie pokoju, sama spałam na rozkładanej kanapie. Kuchnia zamieniła się w pole bitwy: wszędzie kubki po kawie, talerze po śniadaniu, okruchy chleba na stole. Zosia biegała po mieszkaniu jak tornado, a Wojtek co chwilę odbierał telefony z pracy.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Magda patrzyła na mnie uważnie.

— Mamo… wiem, że to dla ciebie trudne. Ale naprawdę nie mieliśmy wyjścia.

— Wiem — odpowiedziałam szorstko. — Ale czasem mam wrażenie, że jestem dla was tylko hotelem na awaryjne sytuacje.

Magda spuściła wzrok. Przez chwilę milczeliśmy wszyscy.

— Babciu, a mogę spać z tobą? — zapytała Zosia.

Uśmiechnęłam się smutno.

— Oczywiście, kochanie.

Noc była ciężka. Zosia wierciła się przez sen, a ja nie mogłam zasnąć. Myśli kłębiły mi się w głowie: czy naprawdę jestem tylko przystankiem? Czy wychowałam córkę na kogoś tak obcego?

Rano obudził mnie hałas w kuchni. Magda próbowała zrobić śniadanie, ale nie mogła znaleźć patelni.

— Mamo, gdzie trzymasz sól?

— Na półce nad kuchenką! — krzyknęłam zirytowana.

Wojtek siedział już przy stole z laptopem.

— Halina, przepraszam za ten bałagan… Wiesz, jak to jest…

Nie wiedziałam. Albo raczej: wiedziałam aż za dobrze. Sama przez lata żyłam w chaosie: najpierw z mężem alkoholikiem, potem sama z Magdą. Zawsze musiałam być silna i ogarniać wszystko za wszystkich. Teraz miałam nadzieję na trochę spokoju — a tu znów ktoś czegoś ode mnie chciał.

Po południu poszliśmy na spacer do parku Skaryszewskiego. Zosia biegała za gołębiami, a ja szłam obok Magdy.

— Mamo… — zaczęła niepewnie. — Wiem, że nie jesteśmy łatwymi gośćmi. Ale chciałam ci podziękować…

Zatrzymałam się i spojrzałam jej w oczy.

— Magda… Ja cię kocham. Ale czasem czuję się niewidzialna. Jakby moje potrzeby nie miały znaczenia.

Magda przygryzła wargę.

— Przepraszam… Może za bardzo przywykłam do tego, że zawsze jesteś…

Chciałam coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów. Przez chwilę szłyśmy w milczeniu.

Wieczorem Wojtek zaproponował kolację na mieście. Zgodziłam się bez entuzjazmu — czułam się zmęczona tym całym zamieszaniem. W restauracji Zosia rozlała sok na obrus, Magda próbowała ją uspokoić, a Wojtek rozmawiał przez telefon o jakimś projekcie.

Patrzyłam na nich i czułam narastającą frustrację. Czy tak wygląda rodzina? Każdy zajęty sobą, każdy gdzieś indziej myślami?

Kiedy wróciliśmy do domu, Magda usiadła obok mnie na kanapie.

— Mamo… Może powinniśmy poszukać hotelu na resztę pobytu?

Poczułam ukłucie żalu.

— Nie chcę was wyrzucać… Po prostu… Chciałabym czasem poczuć się ważna.

Magda objęła mnie ramieniem.

— Jesteś ważna. Może za rzadko ci to mówię…

Przez kolejne dni próbowałyśmy znaleźć kompromis: ustaliłyśmy dyżury w kuchni, Zosia pomagała mi podlewać kwiaty na balkonie, a Wojtek starał się być mniej obecny online. Było trudno — ciasnota dawała się we znaki wszystkim. Ale wieczorami siadaliśmy razem przy herbacie i rozmawialiśmy o dawnych czasach.

Ostatniego dnia przed wyjazdem Magda przyszła do mnie rano.

— Mamo… Dziękuję ci za wszystko. Wiem, że nie było łatwo.

Objęłyśmy się mocno. Poczułam łzy pod powiekami — łzy ulgi i smutku jednocześnie.

Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, usiadłam na kanapie i spojrzałam na puste mieszkanie pełne ciszy i zapachu dziecięcych perfum Zosi. Czy naprawdę rodzina to tylko obowiązek i poświęcenie? Czy można nauczyć się być razem bez ranienia siebie nawzajem?

Może czasem trzeba pozwolić sobie na słabość i powiedzieć głośno: „Potrzebuję was tak samo mocno, jak wy mnie.”