„Przyjechałem tu odpocząć, a nie pracować w ogrodzie” – Lato, które zmieniło wszystko
– Babciu, naprawdę muszę znowu podlewać te pomidory? – głos Kacpra rozbrzmiał w ogrodzie z taką siłą, że aż sikorka zerwała się z gałęzi. Stał na środku ścieżki, w krótkich spodenkach i z telefonem w ręku, patrząc na mnie z niecierpliwością.
Poczułam znajome ukłucie w sercu. Przecież jeszcze niedawno sam biegał po tej trawie, wykrzykując: „Babciu, patrz! Motyl!” Teraz miał siedemnaście lat i najwyraźniej wszystko, co związane z ogrodem, było dla niego karą.
– Kacperku, to tylko chwila. Pomidory schną w tym upale – odpowiedziałam łagodnie, choć w środku czułam narastającą frustrację.
– Przyjechałem tu odpocząć na wakacje, a nie pracować w ogrodzie – burknął i odwrócił się na pięcie.
Patrzyłam za nim, jak znika w domu. W powietrzu unosił się zapach lawendy i świeżo skoszonej trawy. Przez chwilę chciałam po prostu usiąść na ławce i pozwolić łzom popłynąć. Ale nie mogłam – przecież ogród sam się nie podleje.
Cztery lata temu straciłam męża. Andrzej był moim światem – razem budowaliśmy ten dom, sadziliśmy drzewa, planowaliśmy każdy zakątek ogrodu. Po jego śmierci ogród stał się moją ucieczką przed pustką. Każda roślina przypominała mi o nim: jabłoń, pod którą pierwszy raz się pocałowaliśmy; róże, które przynosił mi co roku na rocznicę ślubu; stara ławka, na której siedzieliśmy wieczorami, słuchając świerszczy.
Kiedy dzieci zaproponowały, żebym spędzała tu tylko lato, a zimą wracała do miasta, zgodziłam się niechętnie. Ale wiedziałam, że nie dam rady sama przez cały rok. Teraz połowę roku mieszkałam tu sama – drugą połowę spędzałam u córki w Warszawie.
Tego lata miało być inaczej. Córka przekonała Kacpra, żeby przyjechał do mnie na dwa miesiące. „Będzie ci raźniej, a on odpocznie od miasta” – mówiła przez telefon. Wyobrażałam sobie długie rozmowy przy herbacie, wspólne gotowanie i może nawet to, że pokażę mu, jak szczepić róże.
Rzeczywistość okazała się inna. Kacper większość czasu spędzał w swoim pokoju z laptopem i słuchawkami na uszach. Wychodził tylko po to, żeby coś zjeść albo odebrać paczkę od kuriera. Ogród go nie interesował – nawet nie zauważył, że zakwitły piwonie.
Pewnego dnia postanowiłam spróbować inaczej.
– Kacperku, może posadzimy razem nowe truskawki? – zapytałam rano przy śniadaniu.
– Po co? I tak można je kupić w sklepie – odpowiedział beznamiętnie.
Zamilkłam. Przez resztę dnia chodziłam jak struta. Wieczorem zadzwoniła córka.
– Mamo, daj mu czas. On jest teraz taki… zamknięty w sobie. Może coś przeżywa?
– Przeżywa? Ale co? Przecież ma wszystko! – wybuchłam.
– Mamo… świat się zmienił. Dla niego to wszystko jest inne niż dla nas.
Zaczęłam się zastanawiać: może faktycznie nie rozumiem własnego wnuka? Może ogród to dla niego tylko przykry obowiązek?
Kilka dni później przyszła burza. Wiatr połamał gałęzie starej śliwy. Rano wyszłam zobaczyć szkody i zobaczyłam Kacpra stojącego przy drzewie.
– Babciu… ono chyba już nie odrośnie? – zapytał cicho.
– Nie wiem… Może trzeba będzie je ściąć – odpowiedziałam smutno.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu.
– Dziadek lubił tę śliwę, prawda?
Skinęłam głową. Nagle poczułam jego dłoń na swoim ramieniu.
– Może… mogę ci pomóc posprzątać? – zaproponował nieśmiało.
Serce mi zmiękło. Razem zaczęliśmy zbierać połamane gałęzie. Kacper pierwszy raz od początku wakacji naprawdę się zaangażował. Opowiadałam mu o Andrzeju, o tym jak sadziliśmy tę śliwę w dniu narodzin jego mamy.
Wieczorem usiedliśmy na ławce pod jabłonią.
– Babciu… przepraszam, że byłem taki niemiły – powiedział nagle Kacper. – Po prostu… w mieście wszyscy czegoś ode mnie chcą. Tu myślałem, że będę mógł po prostu odpocząć.
– Rozumiem cię – odpowiedziałam cicho. – Ale czasem odpoczynek to nie tylko leżenie do góry brzuchem. Czasem to robienie czegoś razem z kimś bliskim.
Kacper spojrzał na mnie uważnie.
– Może masz rację…
Od tego dnia coś się zmieniło. Kacper zaczął wychodzić do ogrodu coraz częściej. Pomagał mi podlewać kwiaty, zbierać maliny, nawet sam zaproponował remont starej altanki. Wieczorami rozmawialiśmy o wszystkim: o szkole, o jego marzeniach, o tym jak bardzo brakuje mu dziadka.
Ostatniego dnia wakacji usiedliśmy razem na werandzie.
– Babciu… czy mogę przyjechać tu za rok? Może nawet na dłużej?
Uśmiechnęłam się przez łzy.
Teraz siedzę sama na tej samej ławce i patrzę na ogród pełen wspomnień i nowych nadziei. Czy naprawdę tak trudno nam czasem zrozumieć drugiego człowieka? Czy wystarczy jeden gest, żeby odbudować mosty między pokoleniami?