Prezent od córki: huku milczenia w jesieni życia
— Ludka, świętujesz coś? — głos Lidii, mojej sąsiadki z parteru, rozbrzmiał za moimi plecami, gdy z trudem dźwigałam torby pod blokiem. Zatrzymałam się, czując jak serce wali mi w piersi. — Urodziny mam — odpowiedziałam cicho, próbując ukryć zmieszanie. Lidia spojrzała na mnie z niedowierzaniem, jakby nie mogła uwierzyć, że jeszcze mam dla kogo szykować święto.
Od rana krzątałam się po kuchni. Kroiłam sałatki, gotowałam rosół, piekłam kurczaka z czosnkiem, czyściłam kryształową wazę na kwiaty. Wszystko musiało być idealne. Dwa razy biegłam do sklepu — raz po tort, raz po świeże pieczywo. Każdy ruch był jak modlitwa: może dziś się uda, może dziś przyjdzie i powie „mamo, przepraszam”.
Od trzech lat nie rozmawiałyśmy z Martą. Ostatnia kłótnia była jak wybuch granatu — słowa raniły głębiej niż cokolwiek wcześniej. „Zawsze tylko ty i twoje oczekiwania!” — krzyczała wtedy Marta, a ja nie potrafiłam już odpowiedzieć niczego poza łzami. Potem wyjechała do Warszawy i przestała odbierać telefony. Zostałam sama w naszym dwupokojowym mieszkaniu na Pradze, z pustką, która bolała bardziej niż reumatyzm.
Dziś jednak miała przyjść. Napisała tydzień temu krótkiego SMS-a: „Będę w sobotę. Chcę pogadać.” Siedem słów, które wywróciły mój świat do góry nogami. Przez tydzień nie spałam po nocach, układając w głowie rozmowy, których nigdy nie odbyłyśmy. Przepraszałam ją w myślach za wszystko: za surowość, za wymagania, za to, że nie umiałam być matką taką, jakiej potrzebowała.
Kiedy zegar wybił szesnastą, usiadłam przy stole. Wszystko było gotowe: talerze równo ustawione, serwetki złożone w łabędzie, kwiaty w kryształowej wazie. Tylko ja czułam się jak intruz we własnym domu. Słyszałam każdy tyk zegara i własny oddech — ciężki, urywany.
Nagle zadzwonił domofon. Zerwałam się na równe nogi. — Tak? — zapytałam drżącym głosem.
— To ja — odpowiedziała Marta. Głos miała obcy, chłodny.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam ją — moją córkę, którą znałam i której nie znałam jednocześnie. Miała krótkie włosy, ciemne spodnie i kurtkę, która wyglądała na za dużą. W ręku trzymała papierową torbę.
— Cześć, mamo — powiedziała cicho.
— Cześć… Wejdź, proszę.
Przez chwilę stałyśmy naprzeciwko siebie w przedpokoju jak dwie obce kobiety. Marta zdjęła buty i weszła do salonu. Usiadła przy stole i zaczęła bawić się serwetką.
— Wszystko dobrze? — zapytałam niepewnie.
— Tak… Chciałam ci coś dać — powiedziała i podała mi torbę.
Wyjęłam z niej niewielkie pudełko owinięte kolorowym papierem. Ręce mi drżały. Otworzyłam je powoli i zobaczyłam… stary album ze zdjęciami. Nasz album — ten sam, który kiedyś wyrzuciła przez okno podczas jednej z kłótni.
— Znalazłam go u babci na strychu — powiedziała Marta cicho. — Pomyślałam… może warto spróbować jeszcze raz.
Łzy napłynęły mi do oczu. Przeglądałyśmy zdjęcia w milczeniu: ja młoda, ona mała dziewczynka na plaży w Jastarni; ja z ojcem Marty na ślubie; ona z pierwszym rowerkiem; ja z nią na kolanach podczas Bożego Narodzenia.
— Pamiętasz to? — zapytała nagle Marta, wskazując zdjęcie z naszego starego mieszkania na Grochowie.
— Pamiętam wszystko — odpowiedziałam szczerze. — I żałuję wszystkiego, co cię zraniło.
Marta spuściła wzrok.
— Ja też nie byłam łatwa… Ale miałam wrażenie, że nigdy mnie nie słuchasz.
Poczułam ukłucie winy. Ile razy przerywałam jej w pół zdania? Ile razy mówiłam „ja wiem lepiej”? Ile razy nie pozwoliłam jej być sobą?
— Przepraszam cię za to wszystko — wyszeptałam.
— Ja też przepraszam… Chciałabym spróbować jeszcze raz być rodziną.
Siedziałyśmy tak długo w milczeniu, które było inne niż dotąd — nie bolało już tak bardzo. Było jak cicha zgoda na to, że przeszłość nie musi nas już dzielić.
Po kolacji Marta zaczęła zbierać się do wyjścia. Pomogła mi posprzątać ze stołu, a potem stanęła w drzwiach.
— Mamo… zadzwonię jutro, dobrze?
— Dobrze… Będę czekać.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, usiadłam przy stole i patrzyłam na album ze zdjęciami. W domu było cicho jak nigdy wcześniej. Ale tym razem ta cisza była inna — pełna nadziei.
Czy można naprawić lata milczenia jednym gestem? Czy wystarczy odwaga, by powiedzieć „przepraszam”, żeby znów poczuć się rodziną? Może właśnie tego najbardziej brakuje nam wszystkim — odwagi do rozmowy.