Późne Połączenie: Historia Marka i Cichego Rozstania

Nienawidzę tej szarej mgły, która wisi nad Warszawą w listopadzie. Przygniata człowieka do ziemi, sprawia, że nawet najprostszy oddech staje się ciężki. Wyszedłem z biura później niż zwykle, bo szef znowu znalazł coś do poprawienia w raporcie. Zawsze coś. Zawsze za mało. Przeklinając pod nosem, szedłem szybkim krokiem przez parking, a drobny deszcz kłuł mnie w twarz jakby chciał mi przypomnieć, że życie nie jest sprawiedliwe. Otworzyłem drzwi Skody i przez chwilę siedziałem w środku, patrząc na swoje odbicie w lusterku. Zmęczone oczy, kilka siwych włosów więcej niż jeszcze miesiąc temu. Włączyłem silnik i wtedy zadzwonił telefon.

Na wyświetlaczu pojawiło się imię: „Anna”. Moja żona. Przez sekundę zawahałem się, czy odebrać. Ostatnio nasze rozmowy były krótkie, chłodne, pełne niedopowiedzeń. Odebrałem.

– Marek? – Jej głos był cichy, jakby bała się, że ktoś ją usłyszy.

– Tak? Co się stało?

– Musimy porozmawiać. Dziś. – Usłyszałem w jej głosie coś nowego. Strach? Zmęczenie? Może rezygnację.

– Dobrze. Będę za pół godziny.

Rozłączyła się bez słowa.

Całą drogę do domu myślałem o tym, co mogło się wydarzyć. Przypominałem sobie ostatnie tygodnie – jej milczenie przy kolacji, unikanie wzroku, wieczne zmęczenie. Może to przez moją pracę? Może przez to, że coraz częściej zostaję po godzinach? A może… Może to ja jestem problemem?

Gdy wszedłem do mieszkania, Anna siedziała przy stole w kuchni. Na stole stała tylko jedna filiżanka herbaty. Jej dłonie drżały.

– Usiądź – powiedziała cicho.

Usiadłem naprzeciwko niej. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

– Marek… Ja już nie mogę tak żyć – zaczęła, a jej głos łamał się z każdym słowem. – Próbowałam… Naprawdę próbowałam. Ale czuję się samotna. Ty jesteś ciągle w pracy, a kiedy wracasz, jesteś zmęczony i nieobecny.

Poczułem, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch.

– Przecież robię to dla nas… – wyszeptałem.

– Ale mnie tu nie ma od dawna – przerwała mi. – Marek, ja… Ja kogoś poznałam.

Słowa zawisły w powietrzu jak gęsta mgła za oknem. Nie mogłem oddychać.

– Kogo? – zapytałem głucho.

– To nie ważne. Ważne jest to, że przy nim czuję się widziana. Potrzebna. Żywa.

Chciałem krzyczeć, płakać, rzucić czymś o ścianę. Ale tylko siedziałem i patrzyłem na nią bezradnie.

– I co teraz? – zapytałem po długiej chwili ciszy.

– Chcę odejść – powiedziała spokojnie. – Wynajęłam już mieszkanie na Żoliborzu. Zabieram tylko najpotrzebniejsze rzeczy.

Patrzyłem na nią i nie poznawałem tej kobiety. Gdzie była ta Anna, którą poślubiłem dziesięć lat temu? Ta, która śmiała się z moich żartów i zasypiała przy moim ramieniu?

– A dzieci? – zapytałem nagle, choć wiedziałem, że to pytanie musi paść.

– Zostaną ze mną przez tydzień, potem z tobą. Musimy im to jakoś wyjaśnić.

Nie pamiętam już reszty rozmowy. Słowa mieszały się ze łzami i ciszą. W końcu Anna wstała i zaczęła pakować rzeczy do walizki. Patrzyłem na nią bezsilnie, jakby to był zły sen, z którego zaraz się obudzę.

Kiedy wyszła z mieszkania, zapadła taka cisza, że aż bolały mnie uszy. Usiadłem na podłodze w salonie i patrzyłem na zdjęcia naszej rodziny na półce. Na jednym z nich Anna śmieje się do obiektywu, a ja trzymam ją za rękę. Nasze dzieci bawią się na trawie w Łazienkach Królewskich. Tamten dzień wydawał się teraz tak odległy jak inna epoka.

Przez kolejne dni żyłem jak automat. Praca – dom – praca – dom. Dzieci pytały o mamę, a ja nie potrafiłem im odpowiedzieć tak, żeby nie czuły bólu. Wieczorami siadałem przy oknie i patrzyłem na światła miasta odbijające się w mokrym asfalcie. Czułem się niewidzialny dla wszystkich wokół.

Pewnego wieczoru zadzwonił mój ojciec.

– Marek, co się dzieje? Anna dzwoniła do twojej matki… – zaczął ostrożnie.

– Rozstaliśmy się – odpowiedziałem krótko.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Synu… Może powinieneś trochę zwolnić? Pomyśleć o sobie?

Chciałem mu powiedzieć, że nie wiem już nawet kim jestem bez Anny i dzieci pod jednym dachem. Ale tylko westchnąłem i rozłączyłem się.

W pracy nikt niczego nie zauważył. Albo udawali, że nie widzą mojej pustki w oczach. Kolejne raporty, kolejne spotkania online, kolejne kawy wypite w samotności przy biurku.

Minął miesiąc zanim odważyłem się zadzwonić do Anny.

– Jak dzieci? – zapytałem niepewnie.

– Dobrze. Tęsknią za tobą – odpowiedziała cicho.

– Może… Może spotkamy się wszyscy razem? Dla nich?

Zgodziła się bez entuzjazmu.

Spotkaliśmy się w niedzielę w parku Skaryszewskim. Dzieci biegały między drzewami, a my siedzieliśmy na ławce jak dwójka obcych ludzi.

– Myślisz czasem o tym wszystkim? – zapytałem nagle.

Anna spojrzała na mnie smutno.

– Myślę codziennie. Ale nie żałuję decyzji.

Patrzyłem na nią i wiedziałem już, że nic nie będzie jak dawniej.

Dziś mija pół roku od tamtego wieczoru. Nadal budzę się czasem w nocy z uczuciem pustki obok siebie w łóżku. Dzieci przyzwyczaiły się do nowego rytmu życia – tydzień u mamy, tydzień u taty. Ja nauczyłem się gotować ich ulubione naleśniki i rozmawiać z nimi o wszystkim oprócz tego jednego tematu: dlaczego mama i tata już nie są razem.

Czasem zastanawiam się: czy można było to wszystko zatrzymać? Czy gdybym wcześniej zauważył sygnały… gdybym mniej pracował… czy wtedy Anna zostałaby ze mną? Czy naprawdę można przegapić własne życie?

Może każdy z nas powinien czasem odebrać ten późny telefon i posłuchać tego, czego boi się usłyszeć.