Poświęciliśmy wszystko dla naszych dzieci: czy zasłużyłam na taki brak szacunku?
— Mamo, nie przesadzaj, przecież wszyscy tak mają — usłyszałam od starszej córki, kiedy po raz kolejny próbowałam zaprosić ją na niedzielny obiad. Stałam w kuchni, z rękami mokrymi od zmywania naczyń, a w sercu czułam ciężar, jakiego nie potrafiłam już dłużej udźwignąć. Zosia nawet nie spojrzała mi w oczy, tylko przeglądała coś w telefonie. — Może innym razem, jestem zmęczona — rzuciła i wyszła z domu, zostawiając za sobą zapach perfum i ciszę, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.
Od lat powtarzam sobie, że wszystko, co robiliśmy z Markiem, robiliśmy dla naszych córek. Pracowaliśmy razem w fabryce mebli pod Poznaniem. Zmiany po dwanaście godzin, czasem noce, czasem święta. Pamiętam, jak wracaliśmy do domu zimą — mróz szczypał w policzki, a my marzyliśmy tylko o tym, żeby dzieci miały ciepło i pełny talerz. Oszczędzaliśmy na wszystkim: na nowych ubraniach dla siebie, na wakacjach, nawet na lekarzu. Zosia i Ania zawsze miały podręczniki, nowe buty na wiosnę i korepetycje z angielskiego. Kiedy inne dzieci jeździły na obozy za granicę, nasze dziewczynki chodziły na zajęcia dodatkowe w domu kultury. Nigdy nie narzekały — przynajmniej wtedy tak mi się wydawało.
Wszystko się zmieniło, kiedy Zosia poszła na studia do Warszawy. Byliśmy dumni — pierwsza w rodzinie! Ale już wtedy zaczęłam czuć dystans. Rzadziej dzwoniła, rozmowy były krótkie i rzeczowe. — Mamo, nie mam czasu — powtarzała. Ania została w Poznaniu, ale też coraz częściej zamykała się w swoim pokoju. Marek próbował żartować: — Dzieci dorastają, musimy się przyzwyczaić. Ale ja czułam, że coś się psuje.
Najgorsze przyszło po ślubie Zosi. Zaprosiła nas oczywiście, ale wszystko było jakby nie nasze. Siedzieliśmy z Markiem przy stole z dalekimi krewnymi jej męża. Zosia biegała między gośćmi, uśmiechała się szeroko do wszystkich oprócz nas. Kiedy podeszłam do niej z gratulacjami, przytuliła mnie chłodno i powiedziała: — Mamo, nie płacz teraz, proszę cię.
Po weselu wróciliśmy do pustego domu. Marek milczał przez całą drogę. W nocy usłyszałam jego cichy płacz — pierwszy raz od lat.
Ania też się zmieniła. Pracuje w dużej firmie IT, zarabia więcej niż my oboje przez całe życie. Rzadko bywa w domu. Kiedy przychodzi, rozmawia przez telefon albo siedzi przy laptopie. Ostatnio poprosiłam ją o pomoc przy naprawie kranu. Westchnęła ciężko: — Mamo, przecież możesz zadzwonić po hydraulika. Po co mnie fatygujesz?
Czasem zastanawiam się, gdzie popełniliśmy błąd. Czy byliśmy zbyt surowi? Czy za bardzo naciskaliśmy na naukę? Może powinnam była więcej rozmawiać z dziewczynkami o ich uczuciach? Ale przecież robiłam wszystko najlepiej jak umiałam! Chciałam tylko dać im lepsze życie niż mieliśmy my z Markiem.
W zeszłym tygodniu miałam urodziny. Czekałam cały dzień na telefon od Zosi. Zadzwoniła wieczorem: — Przepraszam mamo, miałam ważne spotkanie. Wszystkiego najlepszego! Muszę kończyć.
Marek kupił mi kwiaty i upiekł szarlotkę. Siedzieliśmy razem przy stole i patrzyliśmy na puste krzesła po drugiej stronie. — Może powinniśmy wyjechać gdzieś sami? — zaproponował cicho. Pokręciłam głową. Nie potrafię zostawić tego wszystkiego za sobą.
Czasem słyszę od znajomych: — Dzieci są niewdzięczne, takie czasy. Ale ja nie chcę wierzyć, że to tylko kwestia pokolenia. Przecież tyle im daliśmy! Oddaliśmy im całe życie.
Kilka dni temu Zosia przyszła do nas niespodziewanie. Była zdenerwowana, mówiła szybko: — Mamo, potrzebuję pieniędzy na zaliczkę za mieszkanie. Pomóżcie mi jeszcze raz.
Poczułam ukłucie żalu i gniewu. — A może najpierw zapytasz, jak się czujemy? Czy potrzebujemy czegoś? — powiedziałam drżącym głosem.
Zosia spojrzała na mnie zdziwiona: — Przecież jesteście dorośli, poradzicie sobie.
Wtedy coś we mnie pękło.
Nie spałam całą noc. Myślałam o wszystkich latach wyrzeczeń, o tym jak nosiłam Zosię na rękach do lekarza w środku nocy, jak Anię tuliłam po nieudanej klasówce. O tym jak Marek pracował ponad siły, żeby dziewczynki miały nowe kurtki na zimę.
Czy naprawdę zasłużyliśmy na taki brak szacunku? Czy rodzicielskie poświęcenie nic dziś nie znaczy? Może to ja jestem staroświecka i nie rozumiem nowego świata?
Patrzę teraz na Marka i widzę w jego oczach ten sam smutek co u siebie.
Czy można jeszcze odbudować rodzinne więzi? Czy warto było poświęcić wszystko dla dzieci?
A może powinniśmy zacząć żyć dla siebie?
Nie wiem… Może ktoś z was zna odpowiedź?