Poświęciliśmy wszystko dla naszych córek: czy zasłużyliśmy na taki brak szacunku?
– Mamo, nie przesadzaj! – krzyknęła Ola, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam w kuchni, ściskając w dłoniach kubek z herbatą, który nagle wydał mi się zbyt ciężki. Serce waliło mi jak młotem. Znowu się pokłóciłyśmy. Znowu usłyszałam, że jestem „stara”, „nie rozumiem świata” i „czepiam się o byle co”.
W głowie dudniły mi jej słowa. Czy naprawdę jestem taka okropna? Czy naprawdę nie zasłużyłam na odrobinę szacunku? Przecież poświęciliśmy z Markiem wszystko dla naszych córek. Pracowaliśmy w tej samej fabryce, na zmiany, żeby zawsze ktoś był w domu. Pieniądze ledwo starczały na życie, a jednak nigdy nie pozwoliłam, by Ola czy Kasia czuły się gorsze od dzieci z bogatszych domów.
Pamiętam, jak zimą 1997 roku, kiedy Ola była w pierwszej klasie podstawówki, nie mieliśmy pieniędzy na nowe buty. Moje własne były już tak znoszone, że przemakały przy pierwszym śniegu. Ale to Ola dostała nowe kozaki – ja chodziłam w starych, bo przecież dziecko nie może marznąć. Marek wtedy tylko poklepał mnie po ramieniu i powiedział: „Damy radę, Ewa. Dla dzieci wszystko.”
Tak było zawsze. Kasia chciała grać na pianinie – zapisałam ją na lekcje, choć musiałam dorabiać sprzątaniem u sąsiadki. Ola marzyła o wycieczce szkolnej do Krakowa – sprzedałam złoty pierścionek po mamie. Nigdy nie żałowałam tych decyzji. Nawet wtedy, gdy wracałam do domu zmęczona do granic możliwości i płakałam w poduszkę ze strachu, że nie starczy nam do pierwszego.
A teraz? Teraz Ola ma 27 lat, mieszka z nami, bo „nie opłaca się wynajmować”, a Kasia wyjechała do Warszawy i dzwoni raz na dwa tygodnie. Kiedy proszę Olę o pomoc w domu, słyszę tylko: „Zaraz”, „Nie mam czasu”, „Przecież nic się nie stanie”. Kiedy próbuję porozmawiać z Kasią przez telefon, czuję się jak intruz w jej życiu.
– Ewa, daj im spokój – mówi Marek wieczorem, kiedy siedzimy razem przy stole. – One mają swoje życie.
– Ale czy to znaczy, że mogą nas traktować jak powietrze? – pytam cicho.
Marek wzdycha ciężko i patrzy gdzieś w bok. Wiem, że też go to boli, ale nie umie o tym mówić.
Czasem wracam myślami do tych wszystkich lat pełnych wyrzeczeń. Do chwil, gdy Ola płakała po złym dniu w szkole i tuliłam ją do snu. Do momentów, gdy Kasia przynosiła świadectwo z czerwonym paskiem i patrzyła na mnie z dumą. Wtedy czułam się potrzebna. Teraz czuję się jak mebel – stoję w kącie i przeszkadzam.
Ostatnio było jeszcze gorzej. Ola wróciła późno do domu i nawet nie powiedziała „dobry wieczór”. Zapytałam ją spokojnie:
– Gdzie byłaś tak długo?
– Mamo! Przestań mnie kontrolować! Mam 27 lat!
– Martwię się o ciebie…
– Nie musisz! – rzuciła przez zaciśnięte zęby i poszła do swojego pokoju.
Zostałam sama w kuchni. Patrzyłam na zdjęcia dziewczynek na lodówce – uśmiechnięte buzie, małe rączki splecione razem. Gdzie się podziały te dzieci? Gdzie popełniłam błąd?
Kasia zadzwoniła kilka dni później.
– Cześć mamo – powiedziała szybko. – Mam tylko chwilę, zaraz mam spotkanie.
– Kasiu… tęsknię za tobą.
– Wiem mamo… ale mam tyle pracy…
– Może przyjedziesz na weekend?
– Nie wiem… zobaczę…
Rozłączyła się zanim zdążyłam powiedzieć coś więcej. Siedziałam potem długo przy telefonie, czując jak łzy spływają mi po policzkach.
Marek próbował mnie pocieszyć:
– Dzieci teraz są inne. Mają swoje sprawy.
Ale ja nie potrafię tego zaakceptować. Czy naprawdę tak trudno zadzwonić? Pomóc w domu? Porozmawiać?
Pewnego dnia Ola przyszła do kuchni i rzuciła:
– Mamo, mogłabyś nie wchodzić do mojego pokoju bez pukania?
– Przepraszam… chciałam tylko posprzątać.
– Nie trzeba! Sama to zrobię!
Ale nigdy nie robiła.
Wieczorem usiadłam z Markiem przy stole.
– Marek… może powinniśmy porozmawiać z Olą? Powiedzieć jej, co czujemy?
– A co to da? Obrazi się jeszcze bardziej.
– Ale ja już nie daję rady…
Następnego dnia zebrałam się na odwagę.
– Olu… możemy porozmawiać?
Spojrzała na mnie z irytacją.
– O czym znowu?
– O nas… o tym, jak się czuję…
Przewróciła oczami.
– Mamo, ja naprawdę nie mam teraz czasu na twoje żale.
Poczułam się jakby ktoś uderzył mnie w twarz.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Myśli krążyły mi po głowie jak oszalałe ptaki. Czy to ja jestem winna? Może za bardzo je chroniłam? Może powinnam była być twardsza?
Kilka dni później przyszła sąsiadka pani Zosia.
– Ewa, widzę cię przez okno… taka smutna jesteś ostatnio.
Opowiedziałam jej wszystko przy herbacie.
– Wiesz co ci powiem? – powiedziała Zosia. – Dzieci czasem muszą dostać kubeł zimnej wody na głowę. Nie możesz być zawsze na ich skinienie.
Ale jak to zrobić? Jak przestać być matką?
W pracy koleżanki opowiadały o swoich dzieciach – jedne wyjechały za granicę i dzwonią tylko na święta, inne mieszkają blisko i wpadają codziennie na obiad. Słuchałam ich historii i czułam coraz większą pustkę.
W końcu nadszedł dzień moich urodzin. Czekałam cały dzień na telefon od Kasi – nie zadzwoniła. Ola wróciła wieczorem i rzuciła tylko:
– Wszystkiego najlepszego mamo…
i zamknęła się w swoim pokoju.
Usiadłam przy stole i rozpłakałam się jak dziecko. Marek objął mnie ramieniem.
– Ewa… może czas pomyśleć trochę o sobie?
Ale jak mam to zrobić? Całe życie byłam tylko matką.
Minęły tygodnie. Ola coraz częściej wychodziła z domu bez słowa. Kasia dzwoniła coraz rzadziej. Zaczęłam chodzić na spacery sama po parku – patrzyłam na młode matki bawiące się z dziećmi i zastanawiałam się, czy one też kiedyś poczują taki ból jak ja.
Pewnego dnia spotkałam w parku starą znajomą ze szkoły – Anię.
– Ewa! Jak ty wyglądasz! Co się stało?
Opowiedziałam jej wszystko.
– Wiesz co ci powiem? Dzieci dorastają i odchodzą własną drogą. Ale ty masz jeszcze swoje życie. Może czas znaleźć coś dla siebie?
Zaczęłam o tym myśleć coraz częściej.
Zapisałam się na zajęcia jogi w domu kultury. Poznałam kilka kobiet w moim wieku – każda miała swoją historię. Jedna straciła męża, inna wychowywała wnuki sama, jeszcze inna zaczęła malować obrazy po pięćdziesiątce.
Zaczęłam powoli odzyskiwać siebie. Przestałam czekać na telefony od córek. Zaczęłam czytać książki, chodzić do kina z Anią, piec ciasta dla siebie i Marka – nie dla dzieci.
Ale ból pozostał. Każdego wieczoru patrzę na zdjęcia moich córek i pytam siebie: czy naprawdę zasłużyliśmy na taki brak szacunku? Czy nasze poświęcenie było błędem? Czy można być dobrą matką i jednocześnie nie zatracić siebie?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można nauczyć dorosłe dzieci wdzięczności?