Odrzuciłem fortunę, by ratować rodzinny dom – czy byłem naiwny?
– Tato, nie możesz być poważny! – głos mojej córki, Julki, przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała naprzeciwko mnie, z zaciśniętymi pięściami i łzami w oczach. – Sześćdziesiąt milionów złotych! Wiesz, co to znaczy dla naszej rodziny? Dla mnie, dla Kuby, dla ciebie?
Spojrzałem na nią, próbując znaleźć w sobie siłę. Za oknem śnieg przykrywał pola, które uprawiał mój ojciec, a wcześniej jego ojciec. Gospodarstwo w Nowej Wsi było wszystkim, co znałem. Każdy kąt tego domu pachniał dzieciństwem, potem i ziemią.
– Julka, to nie jest tylko ziemia – odpowiedziałem cicho. – To nasza historia. Tu się wychowałem, tu poznałem twoją mamę. Tu pochowaliśmy dziadka. Jak mam to oddać?
Julka odwróciła się gwałtownie, a jej brat Kuba tylko wzruszył ramionami.
– Tato, czasy się zmieniają – powiedział spokojnie. – Możemy zacząć nowe życie. Ty odpoczniesz, my zainwestujemy. Przecież nie musimy już harować jak woły.
Wiedziałem, że mają rację. Ostatnie lata były ciężkie. Susza, ceny nawozów, kredyty… Często zastanawiałem się, czy nie jestem ostatnim głupcem w okolicy, który jeszcze wierzy w sens pracy na roli.
Telefon zadzwonił dwa tygodnie temu. Przedstawiciel dewelopera z Warszawy mówił szybko i rzeczowo:
– Panie Marku, nasza oferta jest nie do przebicia. Sześćdziesiąt milionów złotych za całość. Możemy podpisać umowę w przyszłym tygodniu.
Zaniemówiłem. Przez chwilę miałem wrażenie, że śnię.
Wieczorem nie mogłem zasnąć. Wpatrywałem się w sufit i słuchałem oddechu żony. Maria przewracała się z boku na bok.
– Marek… – szepnęła nagle. – Co zrobimy?
– Nie wiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Następnego dnia cała wieś już wiedziała. Sąsiad Wojtek przyszedł z butelką domowego nalewki.
– Marek, nie daj się zwariować – powiedział, klepiąc mnie po ramieniu. – Jak sprzedasz, to już nie będzie powrotu. Zobaczysz tu bloki i markety zamiast pól.
Ale inni patrzyli na mnie jak na wariata.
– Głupi by nie sprzedał! – krzyczała sąsiadka Zosia przez płot. – Za takie pieniądze to można żyć jak pan!
W domu atmosfera gęstniała z dnia na dzień. Maria płakała po nocach, Julka przestała ze mną rozmawiać. Kuba szukał już mieszkań w Krakowie.
Pamiętam dzień, kiedy poszedłem na cmentarz do ojca. Stałem nad jego grobem i mówiłem do niego szeptem:
– Tato… co byś zrobił?
Wróciłem do domu z ciężkim sercem. Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole.
– Musimy podjąć decyzję razem – powiedziałem stanowczo.
Julka wybuchła:
– Ty zawsze wszystko decydujesz sam! Nigdy nas nie słuchasz!
Maria próbowała ją uspokoić:
– Julka, tata chce dobrze…
– Dobrze? Dla kogo? Dla siebie! Bo nie potrafi puścić przeszłości!
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Wyszedłem na dwór, trzaskając drzwiami.
Przez kolejne dni unikałem rodziny. Chodziłem po polach, patrzyłem na ślady saren w śniegu i myślałem o tym, jak bardzo wszystko się zmieniło. Kiedyś byliśmy jednością – teraz każdy ciągnął w swoją stronę.
Pewnego wieczoru przyszedł do mnie Wojtek.
– Marek, pamiętasz, jak sadziliśmy te jabłonie? Ile razy ratowaliśmy się nawzajem? To nie tylko twoja decyzja. Cała wieś patrzy na ciebie.
Zrozumiałem wtedy, że to nie tylko moja sprawa. Że jeśli sprzedam ziemię, sprzedam też kawałek historii tej miejscowości.
Wróciłem do domu i poprosiłem rodzinę o rozmowę.
– Słuchajcie… Wiem, że chcecie lepszego życia. Ale jeśli sprzedamy wszystko teraz, już nigdy tu nie wrócimy. Nie będzie gdzie wracać na święta, nie będzie wspomnień dla waszych dzieci.
Julka płakała cicho. Kuba spuścił wzrok.
– Może jestem staroświecki – dodałem – ale wierzę, że są rzeczy ważniejsze niż pieniądze.
Po długiej ciszy Maria ujęła moją dłoń.
– Marek… jestem z tobą.
Julka wyszła bez słowa. Kuba długo milczał.
Następnego dnia zadzwoniłem do dewelopera:
– Dziękuję za ofertę, ale nie sprzedajemy.
Wieść rozeszła się po wsi błyskawicznie. Jedni gratulowali mi odwagi, inni pukali się w czoło. Ale kiedy zobaczyłem dzieci bawiące się na naszym podwórku i Marię uśmiechniętą po raz pierwszy od miesięcy – wiedziałem, że zrobiłem dobrze.
Julka długo nie mogła mi wybaczyć. Ale po kilku miesiącach wróciła na weekend z Krakowa i powiedziała cicho:
– Może kiedyś to zrozumiem…
Czasem zastanawiam się nocami: czy postąpiłem słusznie? Czy warto było poświęcić przyszłość dla przeszłości? A może są rzeczy, których nie da się przeliczyć na żadne pieniądze?