„Oddałam wszystko córce, a dziś nie mam nawet gdzie przenocować” – Historia matki, która musiała nauczyć się odpuszczać
– Mamo, mówiłam ci już: w ten weekend to naprawdę nie pasuje. Mamy z Bartkiem plany, przychodzą znajomi… Po prostu nie jest wygodnie, żebyś została na noc – głos mojej córki, Julii, odbija się echem w mojej głowie. Stoję w jej przedpokoju z torbą w ręku, a palce drżą mi tak, że ledwo mogę utrzymać zamek. Julia nawet nie patrzy na mnie – jej wzrok utkwiony jest w ekranie telefonu. Ma trzydzieści dwa lata, dorosła kobieta, a ja czuję się przy niej jak dziecko, które zrobiło coś nie tak.
– Ale Julka… Przecież już jadę… Myślałam, że skoro Bartek wyjechał służbowo, to będziemy mogły spędzić trochę czasu razem. Tak dawno się nie widziałyśmy – mój głos łamie się i brzmi żałośnie. Nienawidzę siebie za tę nutę błagania, ale nie umiem jej powstrzymać.
Julia wzdycha ciężko. – Mamo, naprawdę cię kocham, ale potrzebuję trochę przestrzeni. W pracy mam urwanie głowy… Po prostu nie dam rady teraz.
Przełykam ślinę. Całe życie oszczędzałam dla niej. Nie dla siebie – nie na wakacje w Egipcie, nie na nową kuchnię czy weekend w spa z koleżankami. Każda złotówka była dla Julii. Żeby miała lepszy start niż ja – samotna matka po rozwodzie, która przez lata pracowała na dwa etaty: pielęgniarka na oddziale i sprzątaczka u sąsiadów.
Kiedy Julia miała dwanaście lat i jej ojciec odszedł do innej kobiety, przysięgłam sobie, że nigdy jej nie zawiodę. Że zawsze będzie miała dom i poczucie bezpieczeństwa. Pracowałam po nocach, brałam nadgodziny i zbierałam każdy grosz. Nawet obrączkę po mamie sprzedałam, byle tylko uzbierać na wkład własny do mieszkania dla Julii.
Kiedy trzy lata temu ceny mieszkań w Krakowie oszalały, wiedziałam, co muszę zrobić. Wypłaciłam wszystkie oszczędności, sprzedałam rodzinne pamiątki i wręczyłam jej kopertę z pieniędzmi.
– Mamo, nie mogę tego przyjąć! – Julia patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Możesz. Zawsze było to dla ciebie – odpowiedziałam cicho.
Płakałyśmy wtedy razem. Myślałam, że wygrałam z losem – że dałam jej to, czego sama nigdy nie miałam.
A dziś stoję w jej przedpokoju i czuję się jak nieproszony gość. W mieszkaniu, które pomogłam jej kupić, nie ma dla mnie miejsca nawet na jedną noc.
– Może za miesiąc? – rzuca Julia, zakładając płaszcz. – Ustalimy coś wcześniej.
Kiwnęłam głową i wyszłam na klatkę schodową. Krakowski listopad – szarość i mżawka wciskająca się za kołnierz. Idąc do tramwaju, przypominam sobie tamte noce sprzed lat: kiedy Julia miała gorączkę i siedziałam przy jej łóżku do świtu; kiedy piekłyśmy razem ciasto na urodziny, bo na prezenty nie było pieniędzy; kiedy pierwszy raz sama pojechała rowerem do szkoły, a ja szłam za nią ukradkiem.
Telefon wibruje w kieszeni. SMS od Julii: „Przepraszam mamo, nie bądź zła. Kocham cię.”
Uśmiecham się przez łzy. Nie jestem zła – jestem zraniona.
W domu parzę herbatę i patrzę przez okno na pustą ulicę. Moje mieszkanie jest małe i stare; sąsiadka z góry znowu kłóci się z mężem o śmieci. Cisza aż boli.
Wyciągam album ze zdjęciami – pożółkły od przewracania kartek – i otwieram na zdjęciu Julii jako przedszkolaka: cała umazana czekoladą śmieje się szeroko do obiektywu.
– Dlaczego wszystko co dałam, dziś obraca się przeciwko mnie? – szepczę do siebie.
Próbuję zająć myśli wolontariatem w jadłodajni i kawą z sąsiadką Haliną, ale pustka wraca wieczorami jak bumerang.
Kilka dni później Julia dzwoni niespodziewanie.
– Mamo? Masz chwilę?
– Zawsze dla ciebie mam czas – odpowiadam natychmiast; serce wali mi jak młot.
Słyszę napięcie w jej głosie: – Źle się czuję z tym ostatnim razem… Wiem, ile dla mnie zrobiłaś i czasem… czasem o tym zapominam w tym całym zamieszaniu.
Znowu ściska mnie w gardle.
– Nic się nie stało – mówię cicho.
– Stało się mamo. Zasługujesz na więcej.
Zapada cisza; słychać tylko nasze oddechy.
– Pamiętasz jak piekłyśmy naleśniki kiedy było nam smutno? – pytam niepewnie.
Julia śmieje się przez łzy: – Tak mamo… To były najlepsze wieczory.
– Może powtórzymy to kiedyś?
– Bardzo bym chciała…
Umawiamy się na sobotni wieczór. Ja przynoszę ciasto na naleśniki, ona kupuje dżem i cukier puder.
Kiedy wchodzę do jej mieszkania w sobotę wieczorem, pachnie świeżym chlebem i kawą. Bartek wita mnie serdecznie.
Smażymy naleśniki jak dawniej: Julia rozlewa ciasto na podłogę i śmiejemy się do łez.
Później siedzimy razem przy herbacie.
– Mamo… Wiem, że czasem jestem chłodna. Ale to nie znaczy, że cię nie potrzebuję – mówi Julia poważnie.
– Musimy się nauczyć żyć osobno… Ty masz swoje życie, ja swoje – odpowiadam powoli.
Julia ściska moją dłoń: – Może obie musimy się tego nauczyć?
Tej nocy śpię u niej pierwszy raz od lat – słyszę przez ścianę jej spokojny oddech i czuję ulgę. Ale kiedy rano wychodzę do domu, coś we mnie nadal boli. Bo ile byśmy nie dali dzieciom – czasu, pieniędzy czy serca – one dorastają i idą własną drogą. Czasem zapominają o tym, skąd przyszły.
Czy rodzic ma prawo oczekiwać wdzięczności? A może trzeba nauczyć się kochać bez oczekiwań? Co wy o tym myślicie?