Nigdy więcej! Historia Hanny, która musiała wybrać między sobą a rodziną

Nigdy więcej! Przysięgłam sobie to w myślach, kiedy drzwi sklepu zamknęły się za mną z cichym trzaskiem. W rękach ściskałam siatkę z makaronem, parówkami, kartonem mleka i batonikiem dla Oli. Byłam zmęczona po pracy, a jeszcze bardziej zmęczona życiem, które od lat przypominało niekończący się maraton. Oli trzeba było coś zjeść dać, choć sama nie miałam ochoty nawet patrzeć na jedzenie.

Przy kasie stał przede mną wysoki mężczyzna w czarnej kurtce. Pachniał tanimi papierosami i czymś jeszcze – może rozczarowaniem? Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. On odwrócił wzrok, a ja poczułam ukłucie wstydu, jakbym to ja była winna temu, że życie jest takie trudne.

Wyszłam na chłodne powietrze i ruszyłam szybkim krokiem do domu. W głowie miałam tylko jedno: żeby zdążyć przed powrotem Marka. Mój mąż od kilku miesięcy był jak cień samego siebie – rozdrażniony, milczący, coraz częściej podnoszący głos na mnie i Olę. Kiedyś był czuły, opiekuńczy, śmialiśmy się razem z głupich rzeczy. Teraz śmiech zniknął z naszego domu.

Drzwi do mieszkania skrzypnęły. Ola siedziała na podłodze w swoim pokoju, układając puzzle. Miała tylko siedem lat, a już nauczyła się być cicho, kiedy tata jest w domu. „Cześć, kochanie” – powiedziałam cicho, wchodząc do jej pokoju. Uśmiechnęła się blado. „Będą parówki?” – zapytała z nadzieją. „Tak, zaraz zrobię kolację”.

W kuchni włączyłam wodę na makaron i próbowałam nie myśleć o tym, co będzie dalej. Marek wrócił późno. Trzasnął drzwiami tak mocno, że Ola aż podskoczyła. „Co znowu na obiad?” – rzucił z pogardą, patrząc na talerz z parówkami. „Nie stać nas na nic lepszego?” – dodał głośniej. Zacisnęłam zęby. „Staram się jak mogę” – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku wszystko we mnie krzyczało.

Wieczorem usiadłam na łóżku Oli i pogłaskałam ją po włosach. „Mamusiu, dlaczego tata jest taki zły?” – zapytała szeptem. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. „Czasem dorośli mają trudne dni” – wymamrotałam, czując łzy pod powiekami.

Kiedy Ola zasnęła, wróciłam do kuchni. Marek siedział przy stole z butelką piwa. „Nie rozumiesz, że mam dość tego wszystkiego?” – powiedział nagle. „Dość tej biedy, twojego wiecznego narzekania i tej twojej pracy za grosze!” Spojrzałam na niego bez słowa. Chciałam krzyczeć, ale nie miałam już siły.

Następnego dnia w pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Basia, zauważyła moje podkrążone oczy. „Hania, wszystko w porządku?” – zapytała troskliwie. Chciałam jej powiedzieć prawdę: że boję się wracać do domu, że Marek coraz częściej mnie obraża i że czuję się jak cień człowieka. Ale tylko się uśmiechnęłam i powiedziałam: „Tak, po prostu jestem zmęczona”.

Po południu zadzwoniła mama. „Haniu, może przyjedziecie do nas na weekend? Ola się ucieszy” – zaproponowała ciepło. Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć jej wszystko: o krzykach Marka, o moim strachu i bezradności. Ale wiedziałam, że mama zacznie płakać i martwić się jeszcze bardziej.

Wieczorem Marek wrócił wcześniej niż zwykle. Był trzeźwy, ale spięty jak struna. „Musimy porozmawiać” – powiedział stanowczo. Usiadłam naprzeciwko niego przy stole. „Nie chcę już tak żyć” – zaczął cicho. „Nie chcę być tym człowiekiem, którym się stałem… Ale nie wiem, jak to naprawić.” Przez chwilę milczeliśmy oboje.

„Może powinniśmy zrobić sobie przerwę?” – zaproponowałam nieśmiało. Marek spojrzał na mnie zaskoczony i chyba trochę przestraszony. „Nie chcę cię stracić… Ale chyba już cię straciłem” – wyszeptał.

Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myśli kłębiły mi się w głowie jak szalone ptaki: co będzie z Olą? Czy powinnam odejść? Czy dam radę sama ją wychować? Czy Marek naprawdę się zmieni?

Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy Oli i swoje ubrania do torby sportowej. „Jedziemy do babci na kilka dni” – powiedziałam córce spokojnie. Marek patrzył na nas bez słowa, z oczami pełnymi łez.

U mamy poczułam ulgę po raz pierwszy od miesięcy. Ola bawiła się w ogrodzie z psem dziadków, a ja mogłam po prostu oddychać bez lęku przed kolejnym krzykiem czy wyrzutem.

Wieczorem usiadłyśmy z mamą przy herbacie w kuchni. „Haniu… musisz pomyśleć o sobie i o Oli” – powiedziała cicho mama. „Nie możesz pozwolić, żeby ktoś cię ranił tylko dlatego, że kiedyś był dobry.” Płakałam długo tej nocy.

Marek dzwonił codziennie przez tydzień. Przepraszał, błagał o powrót, obiecywał terapię i zmianę. Nie wiedziałam, czy mu wierzyć.

Minął miesiąc zanim zdecydowałam się wrócić do mieszkania po resztę rzeczy. Marek był spokojny, wyglądał na zmienionego – ale ja już nie byłam tą samą Hanną co kiedyś.

Dziś mieszkamy z Olą u mojej mamy. Marek chodzi na terapię i widuje się z córką w weekendy. Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy można naprawdę zacząć od nowa? Czy wybaczenie to słabość czy siła?

Może nigdy nie znajdę odpowiedzi… Ale wiem jedno: nigdy więcej nie pozwolę sobie odebrać godności.