Nigdy niekończące się długi: Kiedy rodzinne finanse stają się trucizną

– Naprawdę musieliście kupić nową pralkę? – głos Marii, mojej teściowej, przeszył ciszę w kuchni jak nóż. Stała oparta o blat, z filiżanką kawy w ręku, patrząc na mnie z wyższością. – Stara jeszcze działała.

Zacisnęłam dłonie na kubku herbaty. W głowie dudniło mi od niewypowiedzianych słów. Przecież to nasze pieniądze, nasz dom, nasza decyzja. Ale nie mogłam tego powiedzieć. Nie po tym, jak trzy miesiące temu pożyczyliśmy jej z Julianem dziesięć tysięcy złotych na „nagły remont łazienki”.

Julian siedział przy stole, udając, że czyta gazetę. Wiedziałam, że słyszy każde słowo, ale nie zamierza się wtrącać. Tak było zawsze – ja na pierwszej linii frontu, on w okopach.

– Maria, pralka była zepsuta – powiedziałam spokojnie, choć w środku gotowałam się ze złości. – Zalewała łazienkę.

– Aha – prychnęła. – Ale na mnie nie było was stać, żeby poczekać z oddaniem pieniędzy?

Zatkało mnie. Przecież to ona miała oddać nam pieniądze! Spojrzałam na Juliana. Unikał mojego wzroku.

Wieczorem, kiedy Maria wyszła do siebie (mieszkała piętro niżej), wybuchłam:

– Julian, ile jeszcze będziemy to znosić? Pożyczyliśmy jej pieniądze, a ona zachowuje się, jakbyśmy to my byli jej dłużnikami!

Westchnął ciężko.

– Wiem, Aniu. Ale to moja mama. Nie chcę się z nią kłócić.

– A ja nie chcę być traktowana jak śmieć we własnym domu! – głos mi się załamał.

Pamiętam dzień, kiedy Maria przyszła do nas z prośbą o pożyczkę. Była roztrzęsiona, mówiła o zalanej łazience i konieczności natychmiastowego remontu. Julian od razu wyjął oszczędności z sejfu. Ja miałam wątpliwości – wiedziałam, że Maria nie radzi sobie z pieniędzmi. Ale Julian zapewniał:

– Odda nam wszystko do końca miesiąca. Przecież to moja mama.

Minęły trzy miesiące. Zamiast spłaty zobaczyłam u niej nowy telefon za kilka tysięcy i markową torebkę. Kiedy zapytałam o zwrot pieniędzy, usłyszałam:

– Oj, Aniu, nie bądź taka drobiazgowa. Przecież rodzina to nie bank.

Od tamtej pory atmosfera w domu była napięta jak struna. Maria coraz częściej komentowała nasze wydatki: nowa kurtka dla syna? „Za moich czasów dzieci chodziły w jednym płaszczu przez trzy lata.” Wyjazd nad morze? „Lepiej byście oszczędzali.”

Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Czułam się jak intruz we własnym domu. Julian próbował łagodzić sytuację:

– Daj jej czas. Może ma trudniej niż myślimy.

Ale ja widziałam jej uśmiechnięte zdjęcia na Facebooku z nowym telefonem i relacje z zakupów w galerii handlowej.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam rozmowę Marii przez telefon:

– Nie no, Anka to by chciała wszystko mieć pod linijkę. Pożyczyliśmy od nich trochę grosza i już robią z siebie ofiary…

Zamarłam za drzwiami kuchni. Poczułam się zdradzona i upokorzona.

Wieczorem postanowiłam porozmawiać z Julianem raz jeszcze.

– Musisz jej powiedzieć jasno: albo oddaje pieniądze, albo przestaje nas pouczać!

Julian spuścił głowę.

– Ona się obrazi…

– A ja już jestem obrażona! – krzyknęłam przez łzy.

Następnego dnia Maria przyszła do nas z ciastem. Usiadła przy stole jak gdyby nigdy nic.

– Aniu, upiekłam twoje ulubione sernik – powiedziała słodkim głosem.

Nie wytrzymałam:

– Maria, kiedy oddasz nam pieniądze?

Zamarła na moment, po czym wzruszyła ramionami.

– Oj, Aniu… Naprawdę musisz być taka sztywna? Przecież jesteśmy rodziną.

– Właśnie dlatego powinnaś nas szanować – odpowiedziałam cicho.

Wybuchła śmiechem.

– Szacunek? Za co? Że pożyczyliście mi trochę pieniędzy? To nie koniec świata!

Wyszła trzaskając drzwiami. Julian patrzył na mnie bezradnie.

Przez kolejne tygodnie unikaliśmy się nawzajem. Maria przestała przychodzić na obiady, a Julian coraz częściej wychodził z domu „na spacer”. Czułam się samotna i oszukana.

W końcu postanowiłam działać sama. Napisałam do Marii SMS-a:

„Mario, proszę o zwrot pożyczki do końca miesiąca. W przeciwnym razie będziemy musieli podjąć inne kroki.”

Odpisała po godzinie:

„Nie wierzę, że to robisz rodzinie.”

Przez kilka dni panowała cisza. W końcu przyszła do nas wieczorem.

– Aniu… Julian… Chcecie mnie wyrzucić na bruk? – zaczęła płaczliwym tonem.

– Chcemy tylko odzyskać nasze pieniądze – odpowiedziałam spokojnie.

Julian milczał. Widziałam w jego oczach ból i wstyd.

Maria wyszła bez słowa. Następnego dnia przyniosła kopertę z połową kwoty i rzuciła ją na stół.

– Więcej nie mam – syknęła przez zaciśnięte zęby.

Nie odezwałam się ani słowem. Wiedziałam już, że tej relacji nie da się naprawić jednym przelewem czy kawałkiem sernika.

Od tamtej pory nasze kontakty ograniczyły się do krótkiego „dzień dobry” na klatce schodowej. Julian próbował odbudować relację z matką, ale ja już nie miałam siły walczyć o coś, co dawno przestało być rodziną.

Czasem zastanawiam się: czy warto było pożyczać pieniądze bliskim? Czy można odbudować zaufanie po takim rozczarowaniu? A może są rzeczy ważniejsze niż rodzinne więzi? Co wy byście zrobili na moim miejscu?