Nigdy nie lubiłam swojej synowej, ale kiedy mój syn postanowił się z nią rozwieść, nie mogłam go powstrzymać: Historia o tym, jak łatwo można przegapić to, co najważniejsze
— Znowu ten bałagan, Marta! — syknęłam przez zaciśnięte zęby, stając w progu kuchni. Sterta naczyń piętrzyła się w zlewie, na stole leżały okruchy po śniadaniu, a na podłodze dziecięce zabawki. Marta odwróciła się do mnie z uśmiechem, jakby nie zauważała chaosu wokół.
— Dzień dobry, mamo! — powiedziała radośnie, podchodząc, by mnie przytulić. Pachniała kawą i czymś słodkim. — Napijesz się czegoś? Zaraz zrobię herbatę.
Nie odpowiedziałam od razu. Zawsze miałam problem z tą jej beztroską. Mój syn, Tomek, był zupełnie inny — pedantyczny, uporządkowany, zawsze wszystko miał na swoim miejscu. Nie mogłam pojąć, jak mógł zakochać się w kimś tak roztrzepanym. Ale przecież to jego wybór. Przynajmniej tak sobie powtarzałam przez te wszystkie lata.
Usiadłam przy stole, ostrożnie odsuwając na bok kolorowy rysunek wnuczki. Marta krzątała się po kuchni, śpiewając pod nosem jakąś piosenkę. Wtedy wszedł Tomek. Od razu poczułam napięcie w powietrzu.
— Cześć, mamo — rzucił chłodno. — Długo będziesz u nas?
— Tylko do niedzieli — odpowiedziałam, starając się nie okazać urazy. — Chciałam zobaczyć wnuki.
Tomek spojrzał na Martę i westchnął ciężko. Widziałam to już wiele razy: on zirytowany jej chaosem, ona udająca, że wszystko jest w porządku. Ale tego dnia coś było inaczej.
Po południu usłyszałam ich rozmowę w salonie. Nie podsłuchiwałam celowo — po prostu drzwi były uchylone.
— Marta, ile razy mam ci mówić? Nie mogę wracać do domu i potykać się o klocki! — głos Tomka drżał ze złości.
— Przepraszam… Staram się… Ale dzieci… — odpowiedziała cicho Marta.
— To nie chodzi tylko o dzieci! Ty nigdy nie potrafisz niczego dokończyć! Nawet obiadu nie zrobiłaś na czas!
Zacisnęłam pięści. Chciałam wejść i powiedzieć Tomkowi, żeby się opanował. Ale przecież miał rację. Marta była bałaganiarą. Zawsze taka była.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Marta próbowała rozluźnić atmosferę.
— Może zagramy w planszówki? Dzieci bardzo lubią „Grzybobranie”.
Tomek tylko wzruszył ramionami i wyszedł do drugiego pokoju. Zostałyśmy same.
— Mamo… — zaczęła Marta niepewnie. — Czy ja naprawdę jestem aż taka zła?
Spojrzałam na nią uważnie. Miała podkrążone oczy i zmęczony uśmiech. Przez chwilę poczułam ukłucie współczucia.
— Nie jesteś zła — powiedziałam ostrożnie. — Ale Tomek lubi porządek. Może powinnaś bardziej się postarać?
Marta spuściła głowę.
— Staram się każdego dnia… Ale czasem mam wrażenie, że cokolwiek zrobię, i tak będzie źle.
Następnego dnia Tomek wrócił późno z pracy. Był blady i spięty.
— Musimy porozmawiać — powiedział do Marty, kiedy dzieci już spały.
Siedziałam w kuchni i słyszałam każde słowo.
— Nie dam już rady tak żyć — zaczął Tomek. — Ciągły bałagan, chaos… To mnie wykańcza. Chcę rozwodu.
Marta zamarła. Przez chwilę panowała cisza tak gęsta, że aż bolały mnie uszy.
— Tomek… Proszę… Nie rób tego dzieciom…
— Dzieci będą miały lepiej, jeśli przestanę się denerwować każdego dnia! — wybuchnął mój syn.
Wtedy weszłam do pokoju. Nie mogłam już dłużej milczeć.
— Tomek! — krzyknęłam ostrzej niż zamierzałam. — Naprawdę chcesz wszystko przekreślić przez kilka brudnych talerzy?
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem i złością.
— Mamo, ty zawsze miałaś do Marty pretensje! Teraz nagle ją bronisz?
Zatkało mnie. Przez lata krytykowałam Martę za jej nieporadność, a teraz… Teraz widziałam jej łzy i czułam coś dziwnego w sercu.
— Może byłam dla niej za surowa… Ale ona cię kocha, Tomek. Akceptuje cię takim, jakim jesteś. Nawet z twoim pedantyzmem i wiecznym niezadowoleniem.
Marta spojrzała na mnie z wdzięcznością pomieszaną z niedowierzaniem.
Tomek milczał długo. W końcu wyszedł z pokoju bez słowa.
Przez kolejne dni atmosfera była ciężka jak ołów. Marta chodziła jak cień samej siebie, dzieci wyczuwały napięcie i były niespokojne. Ja czułam się winna za wszystko: za swoje pretensje przez lata, za to, że nie potrafiłam wcześniej dostrzec jej starań.
W niedzielę rano Tomek oznajmił:
— Złożyłem papiery rozwodowe.
Marta nie płakała. Po prostu skinęła głową i poszła do pokoju dzieci.
Zostałam sama przy stole i nagle poczułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej. Czy naprawdę porządek jest ważniejszy od miłości? Czy nie powinnam była wcześniej stanąć po stronie Marty?
Dziś wiem jedno: łatwo jest oceniać innych przez pryzmat własnych oczekiwań. Trudniej dostrzec ich prawdziwe intencje i wysiłek.
Czasem myślę: czy gdybym wcześniej zaakceptowała Martę taką, jaka jest, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy naprawdę warto było poświęcić rodzinne szczęście dla kilku brudnych naczyń?