Nie oddam swojego życia za cudze błędy – historia Elżbiety z Poznania

— Dlaczego mam sprzedać mieszkanie, żeby zadowolić twoją rodzinę?! — wrzasnęłam, a mój głos odbił się echem od ścian kuchni. W tej chwili czułam, jakby całe moje życie stanęło na głowie. Mąż patrzył na mnie zaskoczony, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi. Ale ja wiedziałam jedno: nie pozwolę, by po dwudziestu pięciu latach ciężkiej pracy ktoś odebrał mi poczucie bezpieczeństwa.

Nazywam się Elżbieta Nowak. Mam pięćdziesiąt sześć lat, mieszkam w Poznaniu, całe życie pracowałam jako pielęgniarka. Mój mąż, Krzysztof, jest nauczycielem historii w liceum. Mamy dwie dorosłe córki – Martę i Zuzannę – które już dawno wyfrunęły z domu. Nasze trzypokojowe mieszkanie na Winogradach było dla mnie symbolem wszystkiego, co osiągnęliśmy razem. Każda cegła, każdy mebel miał swoją historię.

A teraz Krzysztof chciał to wszystko sprzedać. Dla swojego brata – Adama. Bo Adam znowu wpakował się w długi. Bo Adam zawsze był tym „biednym”, któremu trzeba pomagać. Bo Adam miał żonę i trójkę dzieci, a my „tylko siebie”.

— Elka, posłuchaj… — zaczął Krzysztof, ale przerwałam mu gwałtownie.

— Nie! Nie będę słuchać kolejnych tłumaczeń! Przez całe życie twoja matka powtarzała mi, że rodzina jest najważniejsza. Ale czy ja nie jestem twoją rodziną? Czy nasze życie nie ma znaczenia?!

Krzysztof spuścił wzrok. Wiedziałam, że jest rozdarty. Zawsze był miękki wobec matki i brata. Jego rodzina traktowała mnie jak kogoś z zewnątrz – dobrą do roboty i pożyczania pieniędzy, ale nigdy nie do podejmowania decyzji.

Wróciłam tego dnia wcześniej z pracy. Byłam zmęczona po nocnym dyżurze i marzyłam tylko o ciszy. Zamiast tego usłyszałam rozmowę Krzysztofa przez telefon:

— Mamo, wiem… Tak, porozmawiam z Elżbietą… Ale to nie takie proste…

Wiedziałam już wszystko. W tej rodzinie zawsze chodziło o Adama. Kiedyś pożyczyliśmy mu pieniądze na samochód – nie oddał. Potem na remont mieszkania – nie oddał. Teraz miał długi u lichwiarza i groziła mu eksmisja.

Wieczorem zadzwoniła teściowa:

— Elżbieto, przecież wy już nie potrzebujecie takiego dużego mieszkania. Dziewczyny dorosłe, wnuki macie tylko u Adama…

— A może pani sprzeda swoje mieszkanie? — odparłam lodowato.

— Jak możesz tak mówić?! — oburzyła się teściowa. — Adam jest w potrzebie!

— A ja jestem bankiem?! — krzyknęłam i rozłączyłam się.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była nie do zniesienia. Krzysztof chodził jak cień, unikał mojego wzroku. Czułam się zdradzona przez własnego męża. Przez lata znosiłam docinki jego matki, wieczne porównania do „idealnej” bratowej Adama – Magdy, która nigdy nie pracowała i zawsze miała czas na kawki z teściową.

W sobotę postanowiłam działać. Spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do Marty.

— Mamo, co się stało? — zapytała zaniepokojona córka.

Opowiedziałam jej wszystko. Marta była wściekła:

— Tata zwariował?! Przecież to wasze mieszkanie! Jak można tak po prostu oddać wszystko przez czyjeś błędy?

Zuzanna zadzwoniła do mnie wieczorem:

— Mamo, jeśli tata naprawdę to zrobi, przysięgam – nie będę miała z nim kontaktu.

Wiedziałam, że muszę postawić sprawę jasno. W niedzielę wróciłam do domu i czekałam na Krzysztofa.

— Musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Przez chwilę milczeliśmy.

— Elka… Ja wiem, że to głupie… Ale Adam naprawdę jest w trudnej sytuacji…

— A my? Co z nami? Co z naszymi planami na emeryturę? Chcesz żebym w wieku sześćdziesięciu lat zaczynała od zera? — łzy cisnęły mi się do oczu.

Krzysztof ukrył twarz w dłoniach.

— Mama mówiła…

— Twoja mama zawsze mówi! Ale to ty podejmujesz decyzje! — przerwałam mu ostro.

Nagle zadzwonił telefon. To była Magda – żona Adama.

— Elżbieto… Wiem, że to trudne… Ale Adam nie daje sobie rady… Dzieci są przerażone…

— Magda, przez lata pomagaliśmy wam ze wszystkim! Ile razy Adam miał szansę się ogarnąć? Ile razy wyciągaliśmy was z kłopotów? A wy co? Nawet „dziękuję” nie usłyszałam!

Magda zaczęła płakać do słuchawki.

— Proszę…

Rozłączyłam się bez słowa.

Wieczorem Krzysztof próbował jeszcze raz:

— Może moglibyśmy kupić coś mniejszego…

— Jeśli sprzedasz to mieszkanie bez mojej zgody – rozwiodę się z tobą — powiedziałam cicho, ale stanowczo.

To był szantaż emocjonalny, wiem. Ale nie miałam już siły walczyć o cudze szczęście kosztem własnego życia.

Przez kolejne dni Krzysztof milczał. W końcu zadzwonił Adam:

— Ela… Przepraszam cię… Nie chciałem ci robić problemów… Ale nie mam już nikogo…

— Masz siebie — odpowiedziałam chłodno. — Zacznij od siebie.

Po tej rozmowie coś pękło również w Krzysztofie. Przyszedł do mnie wieczorem i usiadł obok na kanapie.

— Przepraszam cię… Zawsze byłem słaby wobec nich… Bałem się być tym złym synem…

Objął mnie pierwszy raz od tygodni.

— Nie chcę cię stracić — wyszeptał.

Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Ulgę, bo wiedziałam, że wygrałam walkę o siebie. Smutek – bo ta walka kosztowała mnie więcej niż mogłam przypuszczać.

Dziś patrzę na nasze mieszkanie inaczej niż kiedyś. Każda rysa na ścianie przypomina mi o tym, ile jestem warta i jak łatwo można stracić grunt pod nogami przez cudze błędy.

Czy naprawdę musimy poświęcać własne szczęście dla tych, którzy nigdy nie uczą się na swoich błędach? Czy rodzina to obowiązek bez granic – czy może jednak powinna być wyborem?