Nie ma winnych, czyli tak układają się gwiazdy

— Jesteś blady… Może jednak weźmiemy taksówkę? — spytała Ania, patrząc na mnie z troską, gdy drzwi restauracji zamknęły się za nami, tłumiąc gwar pijanych głosów i jazzowy rytm. Przez chwilę stałem w półmroku, czując jak zimny wiatr z ulicy przeszywa mnie na wskroś. W oddali migotała nierówna smuga miejskich świateł, a kręta nić latarni prowadziła gdzieś w nieznane.

— Nie, przejdźmy się — odpowiedziałem cicho, choć sam nie byłem pewien, czy dam radę. W mojej głowie kłębiły się myśli, a serce waliło jak oszalałe. To miał być zwykły wieczór — kolacja z okazji naszej rocznicy. Miało być spokojnie, elegancko, bez niespodzianek. Ale los miał inne plany.

Szliśmy powoli przez pustą ulicę. Ania milczała, ale czułem jej napięcie. Od tygodni coś wisiało w powietrzu — niedopowiedziane słowa, ukradkowe spojrzenia, cicha rezygnacja w jej oczach. Próbowałem nie myśleć o tym, udawać, że wszystko jest w porządku. Ale tej nocy nie dało się już dłużej uciekać.

— Krzysztof… — zaczęła nagle, zatrzymując się pod latarnią. Jej głos zadrżał. — Musimy porozmawiać.

Zatrzymałem się obok niej i spojrzałem w jej oczy. Były pełne łez.

— Wiem — odpowiedziałem. — Też już nie mogę udawać.

Przez chwilę staliśmy w ciszy, tylko wiatr szarpał jej płaszczem. W końcu Ania westchnęła ciężko.

— Krzysztof… Ja… Ja już nie potrafię tak żyć. Czuję się jakbyśmy byli obok siebie, ale nie razem. Ty ciągle w pracy, ja sama w domu… A kiedy wracasz, jesteś jak cień. Co się z nami stało?

Chciałem coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Praca była moją ucieczką — przed problemami, przed samym sobą. Odkąd tata zmarł nagle dwa lata temu, nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca. Mama popadła w depresję, brat wyjechał za granicę i wszystko spadło na mnie. Musiałem być silny. Musiałem być odpowiedzialny. Ale gdzieś po drodze zgubiłem siebie… i nas.

— Przepraszam — wyszeptałem w końcu. — Wiem, że cię zawiodłem.

Ania otarła łzę.

— To nie o winę chodzi… Po prostu nie wiem już, czy jeszcze potrafimy być razem.

W tym momencie zadzwonił mój telefon. Spojrzałem na ekran — mama. Z wahaniem odebrałem.

— Krzysiu… — usłyszałem jej drżący głos. — Czy możesz przyjechać? Stało się coś strasznego…

Serce mi zamarło.

— Co się stało? — zapytałem nerwowo.

— Twój brat… Tomek… On wrócił dziś do domu… I…

Głos mamy załamał się w szlochu.

— Mamo, zaraz będę — powiedziałem i rozłączyłem się.

Ania patrzyła na mnie pytająco.

— Muszę jechać do mamy. Coś się stało z Tomkiem.

Bez słowa ruszyliśmy szybkim krokiem do samochodu. W drodze milczeliśmy oboje, każde pogrążone we własnych myślach. Czułem narastający lęk i poczucie winy — przecież to ja miałem być tym silnym, tym który wszystko ogarnie. A tymczasem wszystko wymykało mi się spod kontroli.

Kiedy weszliśmy do mieszkania mamy, zastałem ją zapłakaną na kanapie. Obok niej siedział Tomek — blady, roztrzęsiony, z podkrążonymi oczami.

— Co się stało? — zapytałem cicho.

Tomek spojrzał na mnie z rozpaczą.

— Krzysiek… Ja… Ja nie mogę już tak żyć — wyszeptał. — Straciłem pracę w Londynie. Wszystko przegrałem… Długi… Nie mam dokąd pójść.

Mama zaczęła płakać jeszcze głośniej.

— Dlaczego nic nam nie powiedziałeś? — zapytałem z wyrzutem.

Tomek spuścił głowę.

— Bałem się… Zawsze byłeś tym lepszym synem. Tym odpowiedzialnym. Nie chciałem cię zawieść.

Poczułem nagle ogromny ciężar na piersi. Całe życie próbowałem być tym idealnym synem, mężem, bratem… A tymczasem każdy z nas nosił swoje rany i lęki w samotności.

Ania usiadła obok mamy i objęła ją ramieniem.

— Może powinniśmy przestać udawać, że wszystko jest dobrze — powiedziała cicho. — Może czas przyznać się do słabości i poprosić o pomoc?

Spojrzałem na nią i po raz pierwszy od dawna poczułem wdzięczność za jej obecność. Może jeszcze nie wszystko stracone?

Przez kolejne godziny rozmawialiśmy szczerze jak nigdy wcześniej. O stracie taty, o samotności mamy, o moim lęku przed porażką i o Tomka poczuciu beznadziei. Płakaliśmy razem i śmialiśmy się przez łzy. Po raz pierwszy od dawna poczułem, że jesteśmy rodziną — nie idealną, ale prawdziwą.

Kiedy nad ranem wracaliśmy z Anią do domu, trzymała mnie za rękę mocno jak nigdy wcześniej.

— Myślisz, że damy radę? — zapytała cicho.

Uśmiechnąłem się smutno.

— Nie wiem… Ale może właśnie o to chodzi? Może czasem trzeba pozwolić gwiazdom ułożyć wszystko po swojemu?

Czy naprawdę nikt nie jest winien? Czy to tylko los tak układa nasze życie? A może jednak mamy wpływ na to, jak potoczą się nasze historie? Co wy o tym myślicie?