„Nie jesteś już tą samą kobietą!” – Historia Magdy, która musiała wybrać między sobą a rodziną
– Ile jeszcze zamierzasz jeść? – głos Pawła przeszył ciszę jak nóż. Zamarłam z widelcem w powietrzu, patrząc na niego z niedowierzaniem. Na moim talerzu leżały trzy burgery – domowe, zrobione przeze mnie, pachnące czosnkiem i świeżą pietruszką. Dzieci już spały, a ja po całym dniu marzyłam tylko o tym, by usiąść i zjeść coś ciepłego.
– Co masz na myśli? – zapytałam cicho, czując jak policzki zaczynają mnie palić.
Paweł westchnął ciężko, odsunął swój talerz i spojrzał na mnie z góry. – Magda, popatrz na siebie. Przecież ty… – zawahał się, jakby szukał odpowiednich słów. – Ty naprawdę powinnaś się trochę ogarnąć. Trzy burgery? Naprawdę?
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez chwilę miałam ochotę rzucić talerzem o ścianę, ale tylko odsunęłam go od siebie. W głowie kłębiły mi się myśli: „Czy naprawdę jestem aż tak beznadziejna? Czy to już wszystko, co o mnie myśli?”
Osiem lat małżeństwa. Trójka dzieci: Bartek – siedem lat, Zosia – pięć i malutka Hania, która dopiero co skończyła dziewięć miesięcy. Każdy dzień to walka o przetrwanie: śniadania, przedszkole, pieluchy, pranie, gotowanie, zakupy. Paweł pracuje w banku, wraca późno i zawsze jest zmęczony. Ja? Ja jestem niewidzialna.
Kiedyś byłam inna. Lubiłam się śmiać, chodzić na koncerty, spotykać z przyjaciółkami. Teraz moje życie to niekończąca się lista obowiązków. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz kupiłam sobie coś nowego do ubrania – wszystko idzie na dzieci.
Tamtego wieczoru nie zjadłam już nic. Poszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Widziałam zmęczoną twarz, podkrążone oczy i włosy związane w niedbały kok. „Może on ma rację?” – pomyślałam. „Może naprawdę powinnam się bardziej postarać?”
Następnego dnia Paweł był chłodny i zdystansowany. Próbowałam z nim rozmawiać:
– Paweł… Wczoraj… To było nie w porządku.
Wzruszył ramionami.
– Przesadzasz. Po prostu się martwię. Nie chcę mieć żony grubaski.
Zatkało mnie. Chciałam krzyczeć, płakać, uciec. Ale zostałam. Bo dzieci, bo dom, bo „co ludzie powiedzą”.
Zaczęłam jeść mniej. Chudłam – nie ze zdrowia, tylko ze stresu. Dzieci zauważyły zmianę:
– Mamusiu, czemu nie jesz z nami? – pytała Zosia.
– Mamusia musi być szczupła – odpowiedział Paweł z kuchni.
Zosia spojrzała na mnie smutno. Bartek przestał jeść swoje kanapki i cicho wyszedł z kuchni.
Wieczorami płakałam po cichu do poduszki. Czułam się coraz bardziej samotna. Przyjaciółki przestały dzwonić – zawsze byłam zajęta dziećmi albo domem. Mama mówiła:
– Magda, takie jest życie kobiety. Trzeba zacisnąć zęby i wytrzymać.
Ale ja już nie miałam siły.
Pewnego dnia Hania dostała gorączki. Była rozpalona i płakała bez przerwy. Zadzwoniłam do Pawła:
– Musisz wrócić szybciej! Hania jest chora!
– Nie mogę! Mam ważne spotkanie! – usłyszałam w słuchawce i poczułam narastającą panikę.
Sama pojechałam z dziećmi na pogotowie. Hania miała zapalenie płuc. Siedziałam na plastikowym krześle w szpitalu, trzymając ją na rękach i patrząc na śpiącą Zosię i Bartka skulonych obok mnie.
Wtedy dotarło do mnie coś ważnego: jestem sama ze wszystkim.
Po powrocie do domu Paweł nawet nie zapytał, jak się czuję.
– Dobrze, że sobie poradziłaś – rzucił tylko i wrócił do laptopa.
Wtedy po raz pierwszy pomyślałam o rozwodzie.
Zaczęłam rozmawiać z psychologiem szkolnym Bartka – panią Anią. Słuchała mnie uważnie:
– Magda, musisz pomyśleć o sobie. Twoje dzieci widzą więcej niż myślisz.
Ale jak to zrobić? Jak odejść od wszystkiego, co znam?
Pewnego dnia Paweł wrócił wcześniej niż zwykle. Był wściekły:
– Dlaczego Bartek powiedział w szkole, że się rozwodzimy?!
Spojrzałam mu prosto w oczy:
– Bo o tym myślę.
Zamilkł na chwilę.
– Ty chyba zwariowałaś! Kto cię zechce z trójką dzieci?!
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek wcześniej.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Dzieci czuły napięcie – Bartek zaczął moczyć się w nocy, Zosia była płaczliwa i wycofana.
W końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam mamie:
– Mamo, chcę odejść od Pawła.
Popatrzyła na mnie z niedowierzaniem:
– Magda! Co ty wygadujesz?! Przecież masz dom, dzieci… Każda kobieta ma ciężko!
Ale ja już wiedziałam swoje.
Znalazłam pracę w pobliskim sklepie spożywczym – na pół etatu, żeby pogodzić to z opieką nad dziećmi. Wynajęłam małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Paweł był wściekły:
– Zrujnujesz życie naszym dzieciom!
Ale dzieci… Dzieci zaczęły się uśmiechać częściej niż wcześniej.
Nie było łatwo. Były dni, kiedy nie miałam siły wstać z łóżka. Były wieczory pełne łez i samotności. Ale były też chwile dumy: kiedy Bartek przyniósł pierwszą piątkę z matematyki; kiedy Zosia nauczyła się jeździć na rowerze bez bocznych kółek; kiedy Hania powiedziała pierwsze słowo: „mama”.
Czasem spotykam Pawła na ulicy – jest coraz bardziej zgorzkniały i samotny. Patrzy na mnie z wyrzutem:
– Myślisz, że jesteś szczęśliwa?
A ja? Ja nie wiem jeszcze, czym jest szczęście. Ale wiem jedno: jestem sobą.
Często pytam siebie: ile kobiet żyje tak jak ja kiedyś? Ile jeszcze musi usłyszeć „nie jesteś już tą samą kobietą”, zanim odważy się zawalczyć o siebie? Czy naprawdę musimy wybierać między rodziną a własnym szczęściem?