Nie do wiary: Dziecko porzuca matkę dla domu seniora!
— Mamo, nie możesz tu zostać! — usłyszałem przez uchylone okno głos kobiety, której nigdy wcześniej nie widziałem na naszym osiedlu. Był ranek, słońce dopiero zaczynało ogrzewać podwórko, a ja wyszedłem po gazetę. Zatrzymałem się zaskoczony, bo na ławce pod markizą u sąsiadki siedziała starsza kobieta, skulona i zziębnięta, jakby całą noc spędziła na dworze. Obok niej stała młodsza kobieta, z twarzą napiętą od gniewu i frustracji.
Znałem panią Irenę od lat. Była wdową od roku, jej mąż zmarł po długiej walce z rakiem. Nie mieli dzieci, więc od jego śmierci była coraz bardziej zamknięta w sobie. Często widywałem ją przez okno — podlewała kwiaty, rozmawiała z kotem albo patrzyła w dal, jakby czekała na coś, co nigdy nie nadejdzie. Ale tej starszej kobiety nigdy wcześniej tu nie widziałem.
— Proszę pani, czy wszystko w porządku? — zapytałem nieśmiało, podchodząc bliżej. Pani Irena wyszła z domu w fartuchu i zaskoczona spojrzała na mnie i na nieznajome.
— To moja mama — powiedziała młodsza kobieta, ledwo powstrzymując łzy. — Przepraszam, ale… ja już nie mogę. Nie dam rady. Muszę ją gdzieś zostawić.
Pani Irena spojrzała na nią z niedowierzaniem. — Ale jak to? Przecież to twoja mama! — wykrztusiła.
— Nie rozumie pani… Mam własne życie! Pracę, dzieci, kredyt! Mama wymaga opieki całą dobę, a ja już nie mam siły. Dom seniora to najlepsze rozwiązanie — tłumaczyła kobieta coraz bardziej roztrzęsionym głosem.
Starsza pani siedziała cicho, patrząc w ziemię. Miała na sobie cienki sweter i stare pantofle. Ręce jej drżały. W pewnym momencie spojrzała na swoją córkę i wyszeptała: — Kasiu… proszę…
— Mamo, przestań! — przerwała jej córka. — Już postanowiłam.
Poczułem ścisk w gardle. Przypomniałem sobie własną matkę, która zmarła kilka lat temu. Do końca była dla mnie najważniejsza, choć czasem miałem jej dość, gdy narzekała albo dzwoniła po raz setny z pytaniem o pogodę. Ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby ją zostawić.
Pani Irena podeszła do starszej kobiety i delikatnie położyła jej dłoń na ramieniu.
— Może napije się pani herbaty? — zaproponowała cicho.
Kasia spojrzała na nią z ulgą i szybko odwróciła wzrok.
— Ja… muszę już iść — powiedziała nagle. — Proszę się nią zająć przez chwilę. Zaraz wrócę.
Ale nie wróciła. Minęły godziny, potem dni. Starsza pani została u pani Ireny, która przygarnęła ją bez wahania. Okazało się, że ma na imię Zofia i ma 82 lata. Przez pierwsze dni prawie się nie odzywała, tylko płakała po cichu w nocy. Pani Irena robiła wszystko, by ją pocieszyć: gotowała jej ulubione zupy, przynosiła książki i opowiadała o swoim życiu.
Z czasem Zofia zaczęła się otwierać. Opowiadała o swoim dzieciństwie na wsi pod Lublinem, o wojnie i o tym, jak ciężko pracowała całe życie dla rodziny. — Myślałam, że starość będzie spokojna — mówiła ze łzami w oczach. — Że będę mogła patrzeć na wnuki i cieszyć się każdym dniem. A teraz czuję się jak ciężar… jakby moje życie już się skończyło.
Pani Irena słuchała jej uważnie i przytulała ją za każdym razem, gdy Zofia zaczynała płakać.
W międzyczasie sąsiedzi zaczęli plotkować. Jedni współczuli pani Irenie, że „wzięła sobie na głowę taki problem”, inni krytykowali Kasię za porzucenie matki. W sklepie spożywczym słyszałem rozmowy:
— Słyszałaś? Ta nowa sąsiadka zostawiła własną matkę u obcej kobiety!
— Co za czasy… Kiedyś to było nie do pomyślenia!
Sam nie wiedziałem, co myśleć. Z jednej strony rozumiałem zmęczenie Kasi — opieka nad starszą osobą to ogromne wyzwanie. Z drugiej strony serce mi się krajało na widok Zofii, która każdego dnia coraz bardziej gasła.
Pewnego wieczoru usłyszałem głośne krzyki zza ściany. Wyszedłem na balkon i zobaczyłem Kasię stojącą przed drzwiami pani Ireny.
— Oddaj mi mamę! — krzyczała. — Nie masz prawa jej zatrzymywać!
Pani Irena otworzyła drzwi i spokojnie odpowiedziała:
— Twoja mama jest tu bezpieczna. Ale jeśli chcesz ją zabrać, musisz obiecać, że się nią zaopiekujesz.
Kasia zaczęła płakać.
— Ja już nie wiem, co robić… Mój mąż grozi rozwodem, dzieci mnie nienawidzą za to zamieszanie… A mama ciągle czegoś chce! Ja też mam prawo do życia!
Zofia wyszła przed dom i spojrzała na córkę ze smutkiem.
— Kasiu… Ja ci wybaczam. Wiem, że ci ciężko. Ale jestem twoją matką…
Kasia uklękła przed nią i zaczęły obie płakać.
Od tego dnia Kasia zaczęła przychodzić częściej do mamy. Przynosiła zakupy, pomagała pani Irenie w ogrodzie i powoli odbudowywały swoją relację. Zofia odzyskała radość życia — zaczęły razem piec ciasta i śmiać się przy herbacie.
Patrzyłem na to wszystko z okna i zastanawiałem się: czy naprawdę można usprawiedliwić porzucenie rodzica zmęczeniem i brakiem czasu? Czy starość musi oznaczać samotność? A może każdy z nas kiedyś stanie przed takim wyborem?
Czasami myślę o tym wieczorem i pytam sam siebie: czy ja byłbym w stanie zostawić własną matkę? Czy nasze społeczeństwo naprawdę jest już tak obojętne? Co wy byście zrobili na moim miejscu?