Nie był moim synem, więc nie chciał inwestować czasu ani pieniędzy
– Nie będę płacił za twoje korepetycje, Michał. To nie moja sprawa – powiedział Andrzej, nawet nie odrywając wzroku od ekranu laptopa. Jego głos był chłodny, jakby rozmawiał z obcym człowiekiem, a nie z dzieckiem, które od pięciu lat mieszkało pod jednym dachem.
Miałem wtedy czternaście lat i czułem się, jakby ktoś właśnie wyciągnął mi dywan spod nóg. Mama stała w kuchni, udając, że zmywa naczynia, ale widziałem, jak jej ręce drżą. Chciała coś powiedzieć, ale Andrzej już wrócił do pracy – jego świętego laptopa i wiecznie otwartych Excela. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że nigdy nie będę dla niego synem.
Moja mama, Ewa, poznała Andrzeja dwa lata po rozwodzie z moim ojcem. Ojciec wyjechał do Niemiec i przestał się odzywać. Zostaliśmy sami – ja i mama – w naszym dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Kiedy pojawił się Andrzej, miałem nadzieję, że w końcu będziemy rodziną. Przez pierwsze miesiące był miły, przynosił mi czekoladki i pytał o szkołę. Ale potem wszystko się zmieniło.
– Michał, nie przeszkadzaj Andrzejowi, on pracuje – powtarzała mama niemal codziennie. Z czasem przestałem pytać go o cokolwiek. Zacząłem zamykać się w swoim pokoju i słuchać muzyki przez słuchawki, żeby nie słyszeć ich rozmów o kredytach, pracy i planach na przyszłość. Planach, w których dla mnie nie było miejsca.
Pamiętam jedną z tych zimowych niedziel, kiedy mama próbowała przekonać Andrzeja, żeby zabrał nas na łyżwy.
– Andrzejku, może pojedziemy razem? Michał tak lubi jeździć…
– Ewa, przecież wiesz, że muszę przygotować prezentację na poniedziałek. Poza tym… – spojrzał na mnie z wyraźnym zniecierpliwieniem – to nie jest mój syn. Nie muszę się nim zajmować.
Te słowa rozbrzmiewały mi w głowie przez kolejne tygodnie. W szkole udawałem twardziela. Koledzy śmiali się z moich starych butów i podrabianego plecaka Nike. Nauczycielka matematyki zaproponowała korepetycje, ale wiedziałem już, że nie mam na co liczyć.
Mama próbowała ratować sytuację.
– Michałku, może spróbujesz sam się pouczyć? Ja ci pomogę…
Ale ona wracała z pracy zmęczona i zasypiała przy stole z głową opartą o zeszyty.
Z czasem zacząłem coraz częściej uciekać z domu. Chodziłem po blokowiskach z Kubą i Szymonem. Piliśmy tanie piwo pod klatką i śmialiśmy się z własnych żartów. Czułem się wtedy wolny – nikt mnie nie oceniał, nikt nie mówił mi, że jestem problemem.
Pewnego wieczoru wróciłem do domu późno. Mama czekała na mnie w kuchni.
– Michał! Gdzie byłeś?! Martwiłam się!
– A co cię to obchodzi? – wykrzyczałem jej prosto w twarz. – I tak masz ważniejsze sprawy!
Wybiegłem do swojego pokoju i trzaskałem drzwiami tak mocno, że aż pękła framuga. Andrzej nawet nie wyszedł ze swojego gabinetu.
Następnego dnia mama próbowała ze mną rozmawiać.
– Michałku… ja wiem, że ci ciężko. Ale Andrzej… on po prostu taki jest. On nigdy nie miał dzieci…
– To po co go wybrałaś? – przerwałem jej ze łzami w oczach.
Nie odpowiedziała.
Wkrótce potem zaczęły się poważniejsze problemy. W szkole złapali mnie na paleniu papierosów w toalecie. Wychowawczyni zadzwoniła do mamy.
– Pani Ewo, Michał ma trudności z nauką i zachowaniem. Może warto porozmawiać z psychologiem?
Mama tylko skinęła głową i przeprosiła za wszystko.
Andrzej dowiedział się o wszystkim wieczorem.
– Nie będę płacił za żadne terapie! – krzyknął. – To nie mój syn! Niech jego ojciec się nim zajmie!
Ale ojciec był tylko głosem w telefonie raz na pół roku. Ostatni raz widziałem go na żywo trzy lata temu.
Zacząłem coraz bardziej zamykać się w sobie. Czułem się niewidzialny – jak cień przemykający przez własny dom. Mama próbowała mnie przytulać wieczorami, ale ja już nie chciałem jej bliskości. Czułem do niej żal – za to, że wybrała Andrzeja zamiast mnie.
W końcu przyszedł dzień, kiedy wszystko pękło.
Było lato. Mama wróciła z pracy wcześniej niż zwykle i znalazła mnie siedzącego na parapecie z papierosem w ręku.
– Michał! Co ty robisz?!
– Nic! Po prostu siedzę!
– Przecież możesz spaść! Co ty wyprawiasz?!
Andrzej wszedł do pokoju i spojrzał na mnie z pogardą.
– Znowu robisz sceny? Może chcesz zwrócić na siebie uwagę? Skończ już te swoje dramaty!
Wtedy coś we mnie pękło.
– Nienawidzę cię! – krzyknąłem do Andrzeja. – Nigdy mnie nie chciałeś! Nigdy nie byłeś moim ojcem!
Mama zaczęła płakać.
– Michał… proszę…
Ale ja już byłem poza kontrolą.
– Gdybyś naprawdę mnie kochała, nigdy byś go tu nie sprowadziła!
Wybiegłem z domu i przez kilka godzin błąkałem się po mieście. W końcu zadzwoniłem do Kuby i przenocowałem u niego na kanapie.
Następnego dnia wróciłem do domu tylko po ubrania. Mama siedziała zapłakana przy stole.
– Michał… proszę… wróć do domu…
Ale ja już podjąłem decyzję.
– Nie mogę tu być. Nie chcę żyć w domu, gdzie jestem nikim.
Przez kilka miesięcy mieszkałem u babci na Pradze. Tam pierwszy raz poczułem się bezpiecznie od lat. Babcia gotowała mi obiady i słuchała moich zwierzeń bez oceniania.
Po roku mama przyszła do babci błagać mnie o powrót.
– Andrzej odszedł – powiedziała cicho. – Zrozumiałam wiele rzeczy… Przepraszam cię za wszystko.
Nie wiedziałem, czy potrafię jej wybaczyć. Ale zobaczyłem w jej oczach prawdziwy żal i ból.
Dziś mam dwadzieścia dwa lata. Studiuję psychologię na UW i pracuję jako wolontariusz w fundacji pomagającej dzieciom z rodzin patchworkowych. Czasem wracam myślami do tamtych dni i zastanawiam się: czy gdyby mama wybrała inaczej, byłbym dziś innym człowiekiem? Czy można naprawdę wybaczyć bliskim ich błędy?
A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć komuś taką obojętność? Czy dom to miejsce czy ludzie?