„Nadal śpisz? Najwyższy czas zrobić Michałowi śniadanie” – historia kobiety, która postanowiła odejść

– Nadal śpisz? Najwyższy czas zrobić Michałowi śniadanie – zadzwoniła mama Michała, jej głos przeszył ciszę poranka jak ostrze. Przez chwilę leżałam bez ruchu, patrząc w sufit, próbując zrozumieć, jak to się stało, że moje życie sprowadziło się do tego jednego zdania.

Wstałam powoli, czując ciężar w klatce piersiowej. W kuchni czekał na mnie Michał, rozparty przy stole, z telefonem w ręku. Nawet nie spojrzał w moją stronę.

– Zrobisz mi jajecznicę? – rzucił od niechcenia.

Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Przecież kiedyś to on był tym zabawnym, czarującym facetem, który potrafił rozbawić mnie do łez. Poznaliśmy się na przyjęciu urodzinowym naszej wspólnej przyjaciółki, Kasi. Michał od razu zwrócił na mnie uwagę – pamiętam jego szeroki uśmiech i błysk w oku. Rozmawialiśmy przez cały wieczór o wszystkim: o podróżach, muzyce, nawet o polityce. Był inteligentny, dowcipny, a ja czułam się przy nim wyjątkowa. Kiedy poprosił o mój numer telefonu, podałam go bez wahania.

Czekałam na jego telefon z niecierpliwością. Zadzwonił po trzech dniach – pamiętam dokładnie ten moment, bo serce mi wtedy zabiło mocniej. Spotykaliśmy się coraz częściej. Pierwsze miesiące były jak z filmu: długie spacery po Krakowie, wspólne śniadania na Kazimierzu, wieczory spędzone na rozmowach do późna. Michał był czuły i opiekuńczy. Czułam się kochana.

Wszystko zaczęło się zmieniać po roku. Michał stracił pracę – firma, w której pracował jako informatyk, ogłosiła upadłość. Przez pierwsze tygodnie próbował znaleźć coś nowego, ale szybko się zniechęcił. Zaczął spędzać całe dnie przed komputerem, grając w gry i przeglądając fora internetowe. Ja pracowałam w szkole jako nauczycielka polskiego i coraz częściej wracałam do domu zmęczona i sfrustrowana.

– Może byś coś zrobił? – zapytałam pewnego wieczoru, kiedy po raz kolejny zobaczyłam go w tej samej pozycji.

– Daj mi spokój, przecież szukam pracy – odburknął.

Z czasem przestał nawet udawać, że szuka. Zajmowałam się wszystkim: gotowaniem, sprzątaniem, rachunkami. Michał coraz częściej wychodził z kolegami na piwo albo zostawał do późna przy komputerze. Ja siedziałam sama w kuchni i płakałam.

Najgorsze było to, że jego mama – pani Halina – traktowała mnie jak służącą swojego syna. Dzwoniła codziennie rano i przypominała mi o obowiązkach: „Nie zapomnij wyprasować Michałowi koszuli”, „Zrób mu kanapki do pracy” (do której nie chodził), „Michał lubi rosół w niedzielę”. Czułam się jak bohaterka kiepskiego serialu.

Próbowałam rozmawiać z Michałem.

– Michał, ja tak dłużej nie mogę. Potrzebuję partnera, a nie kolejnego dziecka do opieki.

– Przesadzasz. Wszyscy tak mają – odpowiedział bez emocji.

Zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. Każda rozmowa kończyła się awanturą albo jego milczeniem. Próbowałam wszystkiego: prosiłam, tłumaczyłam, groziłam odejściem. Nic nie działało.

Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Zastałam Michała i jego matkę w salonie. Pani Halina rozkładała się wygodnie na mojej kanapie i wydawała polecenia:

– Aniu, przynieś mi herbatę. Michałku, powiedz tej swojej dziewczynie, żeby szybciej się ruszała.

Poczułam, że coś we mnie pękło.

Wieczorem spakowałam swoje rzeczy do dwóch walizek. Michał nawet nie zauważył – był zajęty grą komputerową.

– Wychodzę – powiedziałam cicho.

– Dokąd? – zapytał bez zainteresowania.

– Od ciebie. Od was wszystkich.

Nie odpowiedział. Nawet nie podniósł wzroku znad monitora.

Zamieszkałam u przyjaciółki na kilka tygodni. Każdego dnia budziłam się z poczuciem winy i żalu. Czy naprawdę zrobiłam wszystko, co mogłam? Czy mogłam go zmienić? Czy powinnam była bardziej walczyć?

Mama Michała dzwoniła jeszcze przez jakiś czas:

– Aniu, wróć do Michałka. On sobie bez ciebie nie poradzi.

Ale ja już wiedziałam: nie da się zmienić dorosłego mężczyzny, jeśli on sam tego nie chce.

Dziś mieszkam sama w małym mieszkaniu na Podgórzu. Uczę się żyć na nowo – bez strachu przed telefonem od teściowej i bez wiecznego poczucia winy. Czasem mijam Michała na ulicy – wygląda tak samo jak wtedy, gdy go zostawiłam: zaniedbany, zgarbiony, z telefonem w ręku.

Często zastanawiam się: czy można było to wszystko przewidzieć? Czy naprawdę można zmienić drugiego człowieka? A może najważniejsze to nauczyć się kochać siebie i mieć odwagę odejść?

Co wy byście zrobili na moim miejscu?