Myślałam, że wspólne mieszkanie z kuzynką będzie świetnym pomysłem. Szybko pożałowałam tej decyzji.
— Znowu kupiłaś te tanie płatki? — głos Marty rozbrzmiał w kuchni, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi po powrocie z pracy. — Wiesz, że nie mogę jeść byle czego.
Zamarłam na chwilę, czując jak wzbiera we mnie frustracja. Odkąd Marta, moja kuzynka z Poznania, wprowadziła się do mnie do mieszkania na Pradze, wszystko się zmieniło. Miało być łatwiej — dzielić rachunki, gotować razem, śmiać się wieczorami przy winie. Miało być jak dawniej, kiedy jako dzieci bawiłyśmy się na podwórku u babci. Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
Nie było mnie stać na luksusy. Pracowałam w małej księgarni na Nowym Świecie, gdzie ledwo wiązałam koniec z końcem. Żeby opłacić czynsz, rachunki za prąd i gaz, musiałam liczyć każdy grosz. Nie wstydziłam się tego — śledziłam promocje w Biedronce, kupowałam ubrania w lumpeksie, czasem nawet rezygnowałam z obiadu, żeby starczyło na bilet miesięczny. Marta wiedziała o tym wszystkim. Przynajmniej tak mi się wydawało.
— Przepraszam, ale nie stać mnie na lepsze — odpowiedziałam cicho, stawiając siatki na stole. — Jeśli chcesz coś innego, możesz sama sobie kupić.
Marta przewróciła oczami i wyszła z kuchni trzaskając drzwiami swojego pokoju. Zostałam sama w ciszy, która nagle wydała mi się ciężka i duszna. Usiadłam na krześle i poczułam łzy napływające do oczu. Nie tak to miało wyglądać.
Początek był obiecujący. Marta przyjechała z walizkami pełnymi ubrań i kosmetyków, śmiejąc się, że teraz razem podbijemy Warszawę. Przez pierwsze dni gotowałyśmy razem obiady, oglądałyśmy seriale i wspominałyśmy dzieciństwo. Ale szybko okazało się, że nasze podejście do życia różni się bardziej niż myślałam.
Marta miała dobrą pracę w korporacji i nie musiała liczyć każdego grosza. Lubiła zamawiać jedzenie z dowozem, kupować nowe ubrania i kosmetyki. Ja natomiast czułam się coraz bardziej jak uboga krewna. Kiedy prosiłam ją o udział w rachunkach czy zakupach, wzdychała z irytacją albo udawała, że nie słyszy.
— Magda, przecież ty prawie nic nie jesz — powiedziała pewnego wieczoru, kiedy próbowałam rozliczyć się za zakupy spożywcze. — Po co mam płacić połowę?
Zatkało mnie. Próbowałam tłumaczyć, że rachunki za prąd czy gaz są takie same niezależnie od tego, ile kto je. Ale Marta tylko wzruszyła ramionami i wróciła do swojego pokoju.
Zaczęły się drobne konflikty: brudne naczynia zostawione w zlewie, głośna muzyka po nocach, jej znajomi wpadający bez zapowiedzi. Czułam się coraz bardziej jak intruz we własnym domu. Nawet mój kot, Felek, zaczął unikać Marty i chował się pod łóżkiem.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle i zastałam Martę rozłożoną na mojej kanapie z butelką drogiego wina i paczką sushi.
— O, jesteś! — rzuciła beztrosko. — Twoje łóżko jest wygodniejsze niż moje.
Nie wytrzymałam.
— Marta, to jest moje mieszkanie! — wybuchłam. — Umawiałyśmy się na wspólne życie, a ja czuję się tu jak służąca!
Marta spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
— Przesadzasz! Myślałam, że jesteśmy rodziną! — odparła z wyrzutem.
— Właśnie dlatego boli mnie to jeszcze bardziej — odpowiedziałam drżącym głosem.
Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W końcu Marta wzruszyła ramionami i wyszła z mieszkania trzaskając drzwiami.
Tamtego wieczoru długo siedziałam przy oknie patrząc na światła miasta. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była postawić granice od razu? Czy to ja jestem zbyt dumna? Może powinnam była prosić o pomoc albo otwarcie powiedzieć o swoich problemach finansowych?
Następne dni były jeszcze trudniejsze. Marta zaczęła unikać rozmów ze mną, wychodziła rano i wracała późno w nocy. W kuchni panowała cisza przerywana tylko dźwiękiem lodówki lub kapania kranu. Czułam się coraz bardziej samotna i bezradna.
W końcu zebrałam się na odwagę i napisałam do niej wiadomość: „Musimy porozmawiać. Tak dalej być nie może.” Spotkałyśmy się wieczorem przy stole w kuchni. Marta wyglądała na zmęczoną i zirytowaną.
— Słuchaj, Magda — zaczęła pierwsza — może to nie był dobry pomysł. Może lepiej będzie, jak znajdę coś swojego.
Poczułam ulgę zmieszaną ze smutkiem.
— Chyba masz rację — odpowiedziałam cicho.
Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Potem Marta wstała i bez słowa poszła do swojego pokoju.
Kilka dni później wyprowadziła się do nowego mieszkania na Mokotowie. Zostałam sama z Felkiem i pustką w sercu. Przez długi czas zastanawiałam się nad tym wszystkim: nad rodziną, granicami i własną godnością.
Czy naprawdę warto poświęcać siebie dla innych? Czy rodzina zawsze oznacza wsparcie? A może czasem trzeba postawić siebie na pierwszym miejscu?
Czasem patrzę przez okno na szare ulice Warszawy i zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy każda bliska relacja musi kosztować aż tyle emocji?