„Myślałam, że mam idealnego zięcia” – aż do dnia, gdy wystawił mi rachunek za opiekę nad wnuczką
– Mamo, możesz zostać z Zosią w sobotę? – zapytała mnie Ania przez telefon, a w jej głosie czułam napięcie. – Musimy z Tomkiem pojechać na spotkanie do pracy, nie mamy nikogo innego.
Nie wahałam się ani chwili. Zawsze byłam gotowa pomóc córce, zwłaszcza odkąd urodziła Zosię. Byłam dumna z tego, jak radzi sobie jako matka i żona. Tomek – jej mąż – wydawał mi się ideałem: uprzejmy, troskliwy, zawsze uśmiechnięty. Często powtarzałam koleżankom: „Mam szczęście do zięcia”.
W sobotę przyszli razem z Zosią. Tomek był jak zwykle miły, podał mi torbę z rzeczami małej i ucałował ją w czółko. – Dziękujemy, mamo – powiedział ciepło. – Wrócimy wieczorem.
Zosia była cudowna. Bawiłyśmy się, czytałyśmy książeczki, piekłyśmy ciasteczka. Czułam się potrzebna i kochana. Wieczorem Ania i Tomek wrócili zmęczeni, ale zadowoleni. – Dziękujemy jeszcze raz – powiedziała Ania, przytulając mnie mocno.
Następnego dnia dostałam wiadomość od Tomka. Była krótka i rzeczowa:
„Dzień dobry, mamo. Za opiekę nad Zosią w sobotę należna kwota to 150 zł. Proszę o przelew na moje konto (numer poniżej). Dziękuję.”
Zamarłam. Przeczytałam wiadomość kilka razy, nie wierząc własnym oczom. Czy to jakiś żart? Przecież jestem babcią! Zawsze pomagałam bezinteresownie. Zadzwoniłam do Ani.
– Aniu, co to ma znaczyć? – zapytałam drżącym głosem.
– Mamo… Tomek uważa, że powinniśmy być wobec siebie uczciwi i jasno rozliczać się z czasem i obowiązkami – odpowiedziała cicho. – On uważa, że twoja pomoc to usługa jak każda inna.
– Usługa?! – krzyknęłam. – Jestem twoją matką! To moja wnuczka!
W słuchawce zapadła cisza. Po chwili Ania powiedziała: – Mamo, proszę… Nie chcę się kłócić. Tomek ma swoje zasady.
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo. Przypomniały mi się czasy, gdy Ania była mała i sama potrzebowała opieki. Nigdy nie przyszło mi do głowy, by żądać za to pieniędzy od własnych rodziców.
Następnego dnia spotkałam się z Tomkiem. Chciałam spojrzeć mu w oczy i usłyszeć wyjaśnienie.
– Pani Krystyno – zaczął oficjalnie – bardzo szanuję pani czas i zaangażowanie. Uważam jednak, że każda praca powinna być wynagradzana. Tak jest sprawiedliwie.
– Ale ja nie jestem opiekunką z ogłoszenia! – przerwałam mu roztrzęsiona.
– Rozumiem pani emocje, ale proszę spojrzeć na to obiektywnie. Gdybyśmy zatrudnili kogoś obcego, musielibyśmy zapłacić jeszcze więcej.
Poczułam się upokorzona. Czy naprawdę jestem dla niego tylko „usługą”? Czy cała nasza rodzina sprowadza się do rachunków i przelewów?
Przez kolejne dni unikałam kontaktu z Anią i Tomkiem. Nie odbierałam telefonów, nie odpisywałam na wiadomości. Czułam się zdradzona przez własną córkę. Przecież zawsze była moją przyjaciółką…
Po tygodniu Ania przyszła sama. Miała zaczerwienione oczy.
– Mamo… Przepraszam cię za wszystko. Tomek jest uparty, ale ja nie chcę cię stracić. Może przesadziliśmy…
– Aniu, ja cię kocham – powiedziałam cicho. – Ale nie rozumiem tego świata, w którym wszystko trzeba przeliczać na pieniądze.
Przytuliłyśmy się długo i mocno. Jednak coś we mnie pękło. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak bardzo zmieniły się relacje rodzinne w dzisiejszych czasach. Czy naprawdę wszystko musi być wycenione? Czy bliskość i pomoc nie mają już żadnej wartości?
Od tamtej pory rzadziej widuję Zosię. Boję się kolejnych rozczarowań. Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy to ja jestem staroświecka? Czy może świat naprawdę zwariował?
A wy… co o tym myślicie? Czy rodzina powinna rozliczać się jak obcy ludzie?