Moja jedyna, niezastąpiona – historia o matce, córce i cieniu przeszłości
Drobny deszcz siekł mi po twarzy, wpadając do oczu i szczypiąc jakby chciał mnie ukarać za wszystkie moje błędy. Wlokłam się przez osiedlowe chodniki, marząc tylko o tym, by wreszcie znaleźć się w domu. W głowie miałam mgłę, myśli rozłaziły się jak stara, dziurawa pościel. Omijając kolejną kałużę, o mało nie poślizgnęłam się na błocie przy krawężniku. „Dość tych butów na obcasie. To nie wiek na takie fanaberie” – pomyślałam z goryczą, czując jak wilgoć wsiąka mi w stopy.
Wreszcie dotarłam pod drzwi mieszkania. Przekręciłam klucz, a echo pustki przywitało mnie z chłodną obojętnością. Zrzuciłam płaszcz na krzesło i usiadłam przy kuchennym stole. Wpatrywałam się w telefon, który milczał od tygodni. Moja córka, Zosia, nie dzwoniła. Nie pisała. Ostatnia rozmowa skończyła się trzaskiem słuchawki i słowami, których nie potrafię zapomnieć: „Nigdy mnie nie rozumiałaś, mamo. Zawsze myślałaś tylko o sobie!”
Zaparzyłam herbatę, choć wiedziałam, że nie wypiję jej do końca. Ostatnio wszystko zostawiam niedokończone – książki, rozmowy, nawet sny. Przypomniałam sobie dzień, kiedy Zosia wyprowadziła się z domu. Miała wtedy dwadzieścia dwa lata i oczy pełne gniewu. „Nie wrócę tu więcej” – powiedziała wtedy. I rzeczywiście, wracała tylko na święta, coraz rzadziej i coraz bardziej obca.
W tamten deszczowy wieczór nie mogłam już dłużej udawać przed sobą, że wszystko jest w porządku. Otworzyłam szufladę i wyjęłam stary album ze zdjęciami. Na pierwszej stronie – ja i Zosia na plaży w Ustce. Miała wtedy pięć lat i śmiała się do obiektywu z całą dziecięcą ufnością. Gdzie podziała się ta bliskość? Kiedy zamieniłyśmy czułość na wyrzuty?
Telefon zadzwonił nagle, przeszywając ciszę jak nóż. Spojrzałam na ekran – numer nieznany. Odebrałam z wahaniem.
– Halo?
– Mamo…
Zamarłam. To był głos Zosi, cichy i drżący.
– Zosiu? Co się stało?
– Mogę… mogę przyjechać? – zapytała szeptem.
– Oczywiście! – odpowiedziałam szybciej niż pomyślałam.
Nie pytałam o powód. Wiedziałam tylko, że muszę być gotowa.
Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Wspomnienia wracały falami: kłótnie o szkołę, o chłopaków, o wybory życiowe. Zawsze chciałam dla niej dobrze, ale chyba nigdy nie zapytałam, czego ona naprawdę chce. Byłam matką samotną – jej ojciec odszedł, gdy miała trzy lata. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego jej nie brakowało. Ale może zabrakło jej właśnie mnie?
Rano przygotowałam jej ulubione naleśniki z twarogiem i malinami. Kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi, serce waliło mi jak młotem.
Zosia weszła powoli, z walizką w ręku i oczami zaczerwienionymi od płaczu.
– Dzień dobry…
– Dzień dobry, kochanie – odpowiedziałam najspokojniej jak potrafiłam.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy stole. Przez chwilę milczałyśmy.
– Pokłóciłam się z Pawłem – powiedziała w końcu cicho.
– Chcesz o tym porozmawiać?
Wzruszyła ramionami.
– Może później…
Zjadłyśmy śniadanie w milczeniu. Patrzyłam na nią ukradkiem – była taka dorosła, a jednocześnie krucha jak wtedy, gdy miała gorączkę i tuliła się do mnie w nocy.
Po południu zaczęłyśmy rozmawiać. Najpierw o błahostkach: pogodzie, pracy, sąsiadach. Potem coraz głębiej.
– Mamo… dlaczego nigdy nie mówiłaś mi o tacie? – zapytała nagle.
Zatkało mnie. Przez lata unikałam tego tematu jak ognia.
– Bałam się… że cię zranię – wyszeptałam.
– Ale przez to czułam się nieważna… jakby połowa mnie była tajemnicą.
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Przepraszam cię, Zosiu… Chciałam cię chronić, ale chyba tylko pogłębiłam twoją samotność.
Zosia spojrzała na mnie długo.
– Może spróbujemy jeszcze raz? – zapytała cicho.
Pokiwałam głową i pierwszy raz od lat poczułam nadzieję.
Wieczorem siedziałyśmy razem na kanapie, oglądając stare filmy z dzieciństwa Zosi. Śmiałyśmy się przez łzy. Przez chwilę było tak, jak dawniej – zanim świat nas rozdzielił.
Ale wiedziałam też, że to dopiero początek trudnej drogi. Musiałam nauczyć się słuchać mojej córki naprawdę – bez oceniania i bez lęku przed prawdą.
Czasem zastanawiam się: ile matek i córek gubi siebie nawzajem przez niedopowiedzenia i strach? Czy można naprawić to, co zostało rozbite wiele lat temu? A może najważniejsze to po prostu spróbować jeszcze raz – nawet jeśli boimy się porażki?