Mój teść wyjada nas z domu: Opowieść o rodzinnych granicach i cichych pretensjach
– Znowu nie ma mleka? – usłyszałem głos Kasi, mojej żony, zanim jeszcze zdążyłem zamknąć drzwi od lodówki.
– Nie ma. I masła też nie ma – odpowiedziałem, próbując ukryć irytację.
Wiedziałem już, co to oznacza. Kolejna poranna kłótnia o to, że lodówka świeci pustkami. Ale nie chodziło tylko o mleko czy masło. Chodziło o coś znacznie głębszego – o obecność mojego teścia, pana Józefa, który od kilku miesięcy niemal codziennie pojawiał się w naszym mieszkaniu.
Zaczęło się niewinnie. Po śmierci teściowej pan Józef został sam. Kasia nalegała, żeby częściej go zapraszać – „Tata nie może być sam”, powtarzała. Rozumiałem to. Sam straciłem ojca kilka lat temu i wiem, jak boli samotność. Ale nie spodziewałem się, że samotność pana Józefa stanie się naszym codziennym problemem.
Na początku przychodził na obiady. Potem zaczął wpadać na śniadania. W końcu zaczął zostawać na kolacje i… czasem nawet nocował na naszym rozkładanym fotelu w salonie. Zawsze miał jakiś powód: „Nie chce mi się wracać na noc przez całe miasto”, „U was lepiej się śpi”, „Kasia, zrobiłaś najlepszy bigos na świecie”.
Ale to nie bigos był problemem. Problemem było to, że pan Józef traktował nasz dom jak własny. Otwierał lodówkę bez pytania, wyjadał resztki z garnków, czasem nawet przynosił swoje rzeczy i zostawiał je w łazience. Czułem się coraz bardziej jak gość we własnym domu.
Pewnego wieczoru, kiedy wróciłem zmęczony po pracy, zobaczyłem pana Józefa siedzącego w moim ulubionym fotelu i oglądającego mecz. Na stole stała otwarta butelka mojego ulubionego piwa.
– Marek! Chodź, siadaj! Lech gra z Legią! – zawołał radośnie.
Uśmiechnąłem się krzywo i poszedłem do kuchni. Kasia stała przy zlewie i zmywała naczynia.
– Kasia, musimy pogadać – zacząłem cicho.
– Wiem, co chcesz powiedzieć – przerwała mi. – Ale tata jest sam… Nie możemy go tak zostawić.
– Ale my też mamy swoje życie! – wybuchłem szeptem. – Ja już nie mam gdzie odpocząć! Nawet piwa nie mogę się napić w spokoju!
Kasia spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Marek… On jest moim ojcem.
Wtedy po raz pierwszy poczułem się jak ten zły. Jak ktoś bez serca. Ale czy naprawdę byłem bez serca? Czy to źle chcieć mieć swój dom tylko dla siebie?
Z czasem sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Pan Józef zaczął komentować nasze życie:
– Marek, a czemu jeszcze nie wymieniliście tej starej pralki? – pytał przy śniadaniu.
– Kasiu, powinnaś częściej gotować rosół, Marek wygląda na zmęczonego – mówił przy obiedzie.
Czułem się osaczony. Nawet nasze rozmowy z Kasią stawały się coraz rzadsze i bardziej nerwowe. Zaczęliśmy unikać siebie nawzajem, żeby nie wywoływać kolejnych kłótni.
Pewnego dnia wróciłem wcześniej z pracy i zobaczyłem pana Józefa grzebiącego w moich dokumentach na biurku.
– Co pan robi?! – zapytałem ostrzej niż zamierzałem.
Pan Józef spojrzał na mnie zdziwiony:
– Szukałem długopisu… Przepraszam, Marek.
Wyszedłem z pokoju trzaskając drzwiami. W łazience zamknąłem się na klucz i usiadłem na brzegu wanny. Czułem narastającą złość i bezsilność. Czy naprawdę muszę wybierać między żoną a własnym spokojem?
Wieczorem próbowałem porozmawiać z Kasią.
– Musimy coś zrobić – powiedziałem cicho. – Ja już nie wytrzymuję tej sytuacji.
Kasia milczała długo, patrząc w okno.
– On nie ma nikogo poza nami – wyszeptała w końcu. – A ja… Ja nie chcę być tą córką, która zostawiła ojca samego.
Zrozumiałem ją. Ale czy ona rozumiała mnie?
Następne tygodnie były jeszcze trudniejsze. Pan Józef zaczął przynosić swoje ubrania i zostawiać je w naszej szafie. Raz nawet zaproponował, że może zamieszkać z nami na stałe – „Będzie wam raźniej”, powiedział z uśmiechem.
Wtedy pękłem.
– Panie Józefie, proszę mnie posłuchać – powiedziałem stanowczo przy kolacji. – To jest nasz dom. Potrzebujemy trochę prywatności.
Zapadła cisza tak gęsta, że można by ją kroić nożem.
Kasia spojrzała na mnie z przerażeniem. Pan Józef odłożył widelec i spojrzał mi prosto w oczy.
– Rozumiem – powiedział cicho. – Przepraszam, nie chciałem przeszkadzać.
Wyszedł tego wieczoru bez słowa więcej.
Kasia płakała całą noc. Ja leżałem obok niej i patrzyłem w sufit, czując ciężar winy na piersi.
Przez kolejne dni pan Józef nie pojawiał się u nas wcale. Kasia chodziła smutna i milcząca. Ja czułem ulgę pomieszaną z poczuciem winy.
Po tygodniu zadzwonił telefon.
– Marek? Tu Józef… Chciałem tylko powiedzieć, że wszystko rozumiem. Dziękuję za wszystko, co dla mnie robicie. Nie chcę być ciężarem.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Chciałem powiedzieć „Nie jest pan ciężarem”, ale wiedziałem, że to nieprawda.
Od tamtej pory pan Józef pojawia się rzadziej. Kasia powoli zaczyna wracać do siebie, ale między nami coś pękło. Każdego dnia zastanawiam się: czy zrobiłem dobrze? Czy można kochać rodzinę i jednocześnie bronić własnych granic?
A wy? Gdzie stawiacie granicę między szacunkiem do bliskich a prawem do własnego życia? Czy można być dobrym synem lub zięciem i jednocześnie zadbać o siebie?