Modlitwa wśród burzy: Jak wiara uratowała moją rodzinę
– Mamo, czy tata naprawdę umrze? – zapytała moja młodsza siostra, Zosia, patrząc na mnie wielkimi, zapłakanymi oczami. Siedziałyśmy na zimnej ławce pod szpitalem MSWiA w Warszawie. Była trzecia nad ranem, a ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W środku czułam tylko pustkę i strach.
Jeszcze dwa dni wcześniej wszystko wydawało się normalne. Tata wrócił z pracy zmęczony, ale uśmiechnięty. Zjedliśmy razem kolację, pokłóciliśmy się o to, kto ma wynieść śmieci. Potem nagle, w środku nocy, usłyszałam krzyk mamy: „Bartek! Bartek! Co się dzieje?” Wbiegłam do ich sypialni i zobaczyłam tatę leżącego na podłodze, z siną twarzą. Mama dzwoniła po karetkę, a ja próbowałam go reanimować, choć ręce mi się trzęsły tak bardzo, że ledwo mogłam go dotknąć.
W szpitalu lekarze powiedzieli tylko: „Zawał. Stan krytyczny.” Potem zniknęli za drzwiami oddziału intensywnej terapii. Zosia płakała bezgłośnie, mama siedziała nieruchomo na krześle, a ja czułam się jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
Nigdy nie byłam szczególnie wierząca. Chodziłam do kościoła z przyzwyczajenia, raczej dla świętego spokoju niż z potrzeby serca. Ale tej nocy, kiedy wróciłyśmy z mamą i Zosią do domu, nie mogłam zasnąć. Siedziałam na łóżku i patrzyłam w ciemność. Wtedy coś we mnie pękło. Zaczęłam szeptać: „Boże, jeśli jesteś… jeśli naprawdę jesteś… nie zabieraj mi taty.”
Następnego dnia wróciłyśmy do szpitala. Lekarze nie mieli dobrych wieści. „Stan stabilny, ale bardzo ciężki. Proszę być przygotowanym na wszystko.” Mama próbowała być silna dla nas obu, ale widziałam, jak jej ręce drżą, gdy podpisywała kolejne dokumenty.
W poczekalni spotkałam starszą kobietę – panią Helenę. Siedziała obok mnie i modliła się na różańcu. Po chwili spojrzała na mnie i powiedziała: „Czasem jedyne, co nam zostaje, to modlitwa.” Uśmiechnęła się ciepło i podała mi różaniec. „Spróbuj. Nawet jeśli nie wierzysz.”
Nie wiem dlaczego, ale wzięłam ten różaniec do ręki. Przez kolejne godziny powtarzałam słowa modlitwy, choć nie znałam ich wszystkich na pamięć. Czułam się głupio i bezradnie, ale coś we mnie zaczęło się zmieniać. Z każdą kolejną zdrowaśką czułam się trochę mniej samotna.
Wieczorem przyszła ciocia Ania – siostra taty. Od lat nie rozmawiałyśmy ze sobą po tym, jak pokłóciła się z mamą o spadek po babci. Teraz jednak rzuciła się mamie na szyję i obie płakały jak dzieci. Przez chwilę zapomniały o dawnych żalach.
W nocy znów modliłam się za tatę. Prosiłam Boga o cud, ale też o siłę dla nas wszystkich. Przypomniałam sobie słowa pani Heleny: „Modlitwa nie zawsze zmienia rzeczywistość, ale zmienia nas.”
Trzeciego dnia lekarze pozwolili nam wejść do sali intensywnej terapii. Tata leżał podłączony do aparatury, wyglądał jak cień człowieka, którego znałam całe życie. Mama chwyciła go za rękę i zaczęła szeptać mu do ucha: „Bartek, walcz… Proszę cię…”
Wtedy poczułam coś dziwnego – jakby ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Przeszły mnie ciarki. Zamknęłam oczy i znów zaczęłam się modlić – tym razem już nie tylko za tatę, ale też za siebie, za mamę, za Zosię… Za wszystkich ludzi w tej sali.
Minął tydzień. Każdy dzień był walką z bezsilnością i rozpaczą. Każdego wieczoru modliłyśmy się razem z mamą i Zosią – pierwszy raz od lat robiliśmy to wspólnie. Ciocia Ania została z nami na noc; gotowała rosół i opowiadała historie z dzieciństwa taty.
Pewnego ranka lekarz wszedł do poczekalni z uśmiechem na twarzy: „Stan pana Bartka się poprawia. Jest szansa, że wyjdzie z tego bez poważnych powikłań.” Mama osunęła się na krzesło i zaczęła płakać ze szczęścia.
Tata spędził jeszcze dwa tygodnie w szpitalu. Kiedy wrócił do domu – słaby, ale żywy – wszyscy płakaliśmy ze wzruszenia. Zosia przytuliła go tak mocno, że aż jęknął z bólu.
Dziś wiem jedno: modlitwa nie jest magicznym zaklęciem, które rozwiązuje wszystkie problemy. Ale daje siłę wtedy, gdy wydaje się, że już jej nie mamy. Pozwala przetrwać najgorsze chwile i odnaleźć nadzieję tam, gdzie jej nie widać.
Czasem zastanawiam się: czy to naprawdę Bóg wysłuchał moich próśb? A może to my sami odnaleźliśmy w sobie siłę dzięki wierze? Może jedno i drugie? Co wy o tym myślicie?