Miłość matki na rozdrożu: Dwie córki, jedna w ciąży, druga z dzieckiem
– Mamo, nie możesz nas tak po prostu wyrzucić! – krzyczała Ola, stojąc w kuchni z zaciśniętymi pięściami. Jej głos drżał, a oczy były pełne łez i gniewu. Stałam naprzeciw niej, oparta o blat, czując jak serce wali mi w piersi. Za ścianą płakała mała Zosia – moja wnuczka, córka starszej Kasi. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywały tylko szlochy i odgłos gotującej się wody.
Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, słysząc przez cienkie ściany ciche rozmowy córek. Kasia, starsza, już od roku mieszkała ze mną razem z Zosią. Jej partner zostawił ją zaraz po porodzie. Ola, młodsza, wróciła do domu po studiach – i właśnie dziś wyznała mi, że jest w ciąży. Ojciec dziecka? Nie chciała powiedzieć. „To skomplikowane”, powtarzała tylko, patrząc w podłogę.
Wiedziałam, że nie dam rady dłużej tak żyć. Mieszkanie trzypokojowe na warszawskim Ursynowie, czynsz rośnie, pensja pielęgniarki ledwo starcza na rachunki i jedzenie. Każda z nas chodziła na palcach, by nie wybuchnąć – a i tak wybuchałyśmy coraz częściej. Kasia zarzucała Oli brak odpowiedzialności, Ola wyśmiewała Kasię za to, że „dała się zrobić samotną matką”. Ja próbowałam być pomostem – ale coraz częściej czułam się jak worek treningowy.
Pamiętam dzień, kiedy wszystko się rozstrzygnęło. Był piątek, padał deszcz. Wracałam z nocnej zmiany w szpitalu, zmęczona do granic możliwości. Wchodzę do domu – a tam awantura. Kasia płacze w łazience, Ola trzaska drzwiami od swojego pokoju. Zosia siedzi na podłodze i układa klocki, nieświadoma burzy wokół.
– Dość! – krzyknęłam wtedy. – Nie mogę już tak żyć! Każda z was ma swoje życie i swoje wybory! Ja też mam prawo do spokoju!
Ola wybiegła z pokoju:
– To co? Chcesz nas wyrzucić na bruk? Super matka!
Kasia wyszła z łazienki, czerwona na twarzy:
– Ola jest nieodpowiedzialna! Ja przynajmniej próbuję coś zrobić ze swoim życiem!
– Próbujesz? – Ola prychnęła. – Siedzisz tu od roku i tylko narzekasz!
Zamknęłam oczy. Przez chwilę miałam ochotę uciec – wyjść na klatkę schodową i nigdy nie wrócić. Ale nie mogłam. Byłam ich matką.
Usiadłyśmy przy stole. Zaparzyłam herbatę – to zawsze pomagało w trudnych chwilach. Przez chwilę milczałyśmy.
– Dziewczyny – zaczęłam cicho – ja was kocham. Ale nie mogę już dłużej brać odpowiedzialności za wasze decyzje. Jestem zmęczona. Potrzebuję przestrzeni dla siebie.
Ola spojrzała na mnie z niedowierzaniem:
– Chcesz się nas pozbyć?
– Chcę… żebyście zaczęły żyć na własny rachunek. Pomogę wam znaleźć mieszkanie, mogę dorzucić się do czynszu przez pierwsze miesiące… Ale musicie wyjść z tego domu.
Kasia spuściła głowę:
– Nie dam rady sama z Zosią…
– Dasz radę – powiedziałam łagodnie. – Pomogę ci znaleźć żłobek, może dostaniesz mieszkanie komunalne…
Ola zaczęła płakać:
– Ja nie chcę być sama…
Serce mi pękało. Każde ich słowo wbijało się we mnie jak nóż. Ale wiedziałam, że jeśli teraz nie postawię granic – wszyscy się pogubimy.
Przez kolejne dni w domu panowała cisza. Kasia zaczęła szukać pracy na pół etatu, Ola dzwoniła do koleżanek z pytaniem o pokoje do wynajęcia. Ja chodziłam do pracy jak automat – uśmiechałam się do pacjentów, ale w środku czułam pustkę.
Któregoś wieczoru usiadłam sama w kuchni i płakałam nad kubkiem zimnej herbaty. Przypomniałam sobie własną młodość – jak miałam 22 lata i musiałam uciekać od ojca alkoholika. Jak przysięgłam sobie wtedy: „Moje dzieci nigdy nie będą musiały przechodzić przez to samo”.
A teraz? Czy nie robiłam im właśnie tego?
Po tygodniu Kasia znalazła kawalerkę na Bródnie. Małą, ciasną, ale własną. Ola wynajęła pokój u znajomej na Ochocie. Pomogłam im spakować rzeczy; każda walizka była jak kolejny cios w serce.
W dzień wyprowadzki Ola przytuliła mnie mocno:
– Przepraszam za wszystko…
Kasia pocałowała mnie w policzek:
– Dziękuję za wszystko…
Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Cisza była ogłuszająca.
Przez pierwsze tygodnie czułam ulgę – mogłam spać spokojnie, nikt nie trzaskał drzwiami ani nie płakał po nocach. Ale potem przyszło poczucie winy. Czy byłam złą matką? Czy powinnam była bardziej je wspierać? A może właśnie to była największa miłość – pozwolić im odejść?
Minęły miesiące. Kasia radzi sobie lepiej niż myślałam – znalazła pracę w sklepie spożywczym, Zosia chodzi do żłobka. Ola powoli oswaja się z myślą o macierzyństwie; czasem dzwoni i pyta o przepisy na domowe obiady.
Spotykamy się co niedziela na obiedzie u mnie. Czasem rozmawiamy godzinami, czasem milczymy – ale jesteśmy razem.
Często patrzę na ich twarze i zastanawiam się: czy zrobiłam dobrze? Czy można być dobrą matką i jednocześnie pozwolić dzieciom odejść?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy miłość matki to zawsze poświęcenie siebie?