Miłość, która nie powinna się zdarzyć: Historia Wojciecha

„Nie trzeba tego wszystkiego. Jestem żonaty i kocham swoją żonę” – powtarzam jak mantrę, choć sam nie wiem, czy jeszcze wierzę w te słowa. Siedzę naprzeciw Olgi, w jej małym mieszkaniu na Pradze, gdzie ściany są cienkie jak papier, a powietrze pachnie kawą i jej perfumami. Patrzy na mnie z niedowierzaniem, a ja czuję, jakby ktoś ściskał mnie za gardło.

– Wojtek, nie udawaj. Przecież oboje wiemy, co się dzieje – mówi cicho, a jej głos drży. – Nie przychodziłbyś tu tak często, gdybyś naprawdę kochał swoją żonę.

Zaciskam dłonie na kolanach. Chciałbym jej zaprzeczyć, powiedzieć coś mądrego, ale w głowie mam pustkę. Wiem tylko jedno: Weronika czeka na mnie w domu. Dwadzieścia dwa lata razem. Dwadzieścia dwa lata wspólnych śniadań, rozmów o pracy i o córce. Z Weroniką łączy mnie coś więcej niż namiętność – przywiązanie, wspólne życie, rutyna. Ale czy to wystarcza?

Córka, Julia, studiuje medycynę na drugim roku. Poszła w nasze ślady – moje i Weroniki. Od dziecka słyszała rozmowy o lekach, chorobach i skargach pacjentów. Czasem mam wrażenie, że nigdy nie miała wyboru. Tak samo jak ja nie miałem wyboru, kiedy poznałem Weronikę na studiach i wszyscy mówili: „Idealna para”.

A potem pojawiła się Olga. Młodsza ode mnie o trzynaście lat, pielęgniarka z oddziału ratunkowego. Zawsze uśmiechnięta, z błyskiem w oku i ciętym językiem. Na początku była tylko koleżanką z pracy. Potem zaczęliśmy rozmawiać coraz częściej – o wszystkim i o niczym. O tym, jak trudno być lekarzem w Polsce, jak bardzo brakuje nam czasu dla siebie. O tym, że czasem człowiek chciałby po prostu uciec.

Pierwszy raz pocałowałem ją po dyżurze. Byłem zmęczony, rozbity po śmierci młodego pacjenta. Olga położyła mi dłoń na ramieniu i powiedziała: „Nie jesteś sam”. Wtedy coś we mnie pękło.

Od tamtej pory spotykaliśmy się regularnie – najpierw na kawie po pracy, potem w jej mieszkaniu. Każde spotkanie było jak ucieczka od rzeczywistości. Ale rzeczywistość zawsze wracała.

Weronika zaczęła coś podejrzewać. Zauważyła, że wracam później do domu, że jestem nieobecny myślami. Pewnego wieczoru postawiła przede mną kubek herbaty i zapytała:

– Wojtek, czy ty mnie jeszcze kochasz?

Nie potrafiłem odpowiedzieć od razu. Patrzyłem na nią – zmęczoną kobietę po pięćdziesiątce, z siwymi pasmami we włosach i cieniami pod oczami. Przez chwilę zobaczyłem ją taką, jaką była kiedyś – młodą studentkę z marzeniami o wielkiej miłości.

– Oczywiście – skłamałem.

Od tamtej pory czułem się coraz gorzej. Każde spotkanie z Olgą było podszyte poczuciem winy. Każdy powrót do domu – strachem przed konfrontacją.

W pracy zacząłem popełniać drobne błędy. Koledzy pytali, czy wszystko w porządku. Julia przestała do mnie dzwonić tak często jak kiedyś – może wyczuwała napięcie.

Pewnego dnia Olga powiedziała:

– Musisz wybrać. Nie mogę być tą drugą przez całe życie.

Wiedziałem, że ma rację. Ale jak wybrać między lojalnością a namiętnością? Między rodziną a własnym szczęściem?

Zacząłem unikać Olgi. Przestałem odbierać telefony, wymyślałem wymówki. W domu Weronika była coraz bardziej zamknięta w sobie. Czułem się jak zdrajca.

W końcu przyszedł dzień, kiedy wszystko się wydało. Weronika znalazła wiadomości od Olgi na moim telefonie.

– Jak mogłeś? – zapytała z łzami w oczach.

Nie miałem już siły kłamać.

– Przepraszam – wyszeptałem tylko.

Weronika spakowała kilka rzeczy i wyjechała do swojej siostry na wieś. Julia zadzwoniła do mnie po kilku dniach:

– Tata, co się dzieje? Mama płacze cały czas.

Nie wiedziałem, co powiedzieć własnej córce.

Olga próbowała mnie pocieszać:

– Teraz możemy być razem.

Ale ja czułem tylko pustkę. Straciłem rodzinę dla czegoś, co okazało się iluzją szczęścia.

Minęły tygodnie. Weronika wróciła do domu tylko po to, by zabrać resztę rzeczy. Julia przestała ze mną rozmawiać.

Siedzę teraz sam w pustym mieszkaniu i zastanawiam się: czy naprawdę warto było to wszystko niszczyć? Czy człowiek ma prawo szukać szczęścia kosztem innych? Czy można naprawić coś, co się rozpadło przez własną słabość?

Może nigdy nie znajdę odpowiedzi na te pytania. Ale jedno wiem na pewno: czasem największą karą jest życie z własnymi wyborami.