Między rozpaczą a nadzieją: Jak odnalazłem siłę w wierze

— Nie dam rady, mamo. Po prostu nie dam rady — powiedziałem, patrząc na nią przez łzy. Siedzieliśmy w kuchni, tej samej, w której jako dziecko uczyłem się czytać i pisać. Teraz miałem trzydzieści sześć lat, żonę, dwójkę dzieci i… poczucie całkowitej porażki.

Moja mama spojrzała na mnie z troską, jakby chciała objąć mnie ramionami i ochronić przed całym złem tego świata. Ale wiedziałem, że nie może. Nikt nie mógł. Straciłem pracę w fabryce mebli w Radomiu, a oszczędności topniały szybciej niż śnieg na wiosnę. Każdego dnia budziłem się z ciężarem na piersi, który nie pozwalał mi oddychać.

— Michał, Bóg nie daje nam więcej, niż możemy unieść — wyszeptała cicho mama.

Zacisnąłem pięści. Ile razy już to słyszałem? Od księdza na kazaniu, od sąsiadki Haliny, nawet od własnej żony. Ale co, jeśli tym razem Bóg się pomylił? Co, jeśli to już za dużo?

Wróciłem do domu późnym wieczorem. W salonie panował półmrok. Moja żona, Kasia, siedziała przy stole z głową opartą na dłoniach. Usłyszała mnie i podniosła wzrok — jej oczy były czerwone od płaczu.

— Michał… musimy zapłacić rachunki do końca tygodnia. Dzwonili ze szkoły — zaczęła cicho.

— Wiem — przerwałem jej z goryczą. — Myślisz, że o tym nie pamiętam?

Wybuchła płaczem. Przez chwilę miałem ochotę wyjść i trzasnąć drzwiami, ale zostałem. Usiadłem naprzeciwko niej i po raz pierwszy od dawna pozwoliłem sobie na szczerość:

— Boję się, Kasiu. Boję się, że nie damy rady.

Milczała przez chwilę, a potem wyciągnęła do mnie rękę.

— Może spróbujemy się pomodlić? Razem?

Zacząłem się śmiać — gorzko, bez radości.

— Myślisz, że modlitwa zapłaci rachunki?

— Nie wiem… Ale może da nam siłę przetrwać kolejny dzień.

Nie odpowiedziałem. Tej nocy długo leżałem bezsennie, wsłuchując się w cichy oddech dzieci za ścianą. Przypomniałem sobie czasy, kiedy jeszcze wierzyłem, że wszystko jest możliwe. Kiedy modlitwa była dla mnie czymś naturalnym — jak oddychanie.

Następnego dnia obudziłem się wcześnie. Zanim wszyscy wstali, usiadłem przy stole i po raz pierwszy od lat złożyłem ręce do modlitwy. Nie prosiłem o cuda ani pieniądze. Prosiłem tylko o siłę.

— Boże… jeśli jesteś… pomóż mi przetrwać ten dzień.

Nie wydarzyło się nic spektakularnego. Nie zadzwonił telefon z ofertą pracy, nie znalazłem pieniędzy pod wycieraczką. Ale poczułem coś dziwnego — jakby ktoś zdjął mi z ramion niewidzialny ciężar.

Tego dnia poszedłem do urzędu pracy. Po drodze spotkałem starego znajomego ze szkoły — Pawła.

— Michał! Dawno cię nie widziałem! Co u ciebie?

Nie chciało mi się opowiadać o swoich problemach, ale Paweł był uparty.

— Słuchaj… szukamy kogoś do magazynu w naszej firmie transportowej. Praca ciężka, ale uczciwa płaca. Chcesz spróbować?

Nie mogłem uwierzyć własnym uszom.

— Tak… Tak, chcę!

Wróciłem do domu z pierwszą od dawna iskierką nadziei w sercu. Kasia uśmiechnęła się przez łzy.

— Widzisz? Może to właśnie odpowiedź na twoją modlitwę.

Praca była ciężka — dźwiganie paczek, praca na zmiany, zmęczenie fizyczne i psychiczne. Ale każdego dnia powtarzałem sobie: „Jeszcze jeden dzień. Jeszcze jeden.”

Wieczorami modliliśmy się razem z Kasią i dziećmi. Nie zawsze było łatwo — czasem miałem ochotę rzucić wszystko i uciec gdzieś daleko. Ale wtedy przypominałem sobie słowa mamy: „Bóg nie daje nam więcej, niż możemy unieść.”

Po kilku miesiącach sytuacja zaczęła się poprawiać. Spłaciliśmy zaległe rachunki, dzieci wróciły do szkoły z nowymi zeszytami i tornistrami. Zacząłem nawet marzyć o czymś więcej niż tylko przetrwaniu kolejnego dnia.

Pewnego wieczoru usiedliśmy z Kasią na balkonie naszego małego mieszkania.

— Dziękuję ci — powiedziała cicho. — Za to, że nie poddałeś się wtedy…

Spojrzałem na nią i poczułem wdzięczność — do niej, do mamy, do Pawła… i do Boga.

Czasem myślę o tamtych dniach i zastanawiam się: co by było, gdybym wtedy nie spróbował się pomodlić? Czy naprawdę wiara może dać człowiekowi siłę do walki z codziennością? A może to tylko przypadek…? Może każdy z nas musi sam znaleźć swoją drogę przez ciemność? Co o tym myślicie?