Między obowiązkiem a żalem: Czy można wybaczyć matce, która nigdy nie nauczyła się kochać?
– Znowu się spóźniłaś. – Głos mamy przeszył ciszę kuchni jak zimny nóż. Stała przy oknie, zgarbiona, z filiżanką herbaty, którą pewnie już dawno powinna była wypić.
– Przepraszam, korki na Puławskiej… – zaczęłam, ale przerwała mi gestem dłoni.
– Zawsze masz wymówki. – Jej wzrok był twardy jak lód. – Kiedyś ludzie nie mieli samochodów i jakoś zdążali.
Zacisnęłam usta, czując znajome ukłucie w żołądku. To uczucie towarzyszyło mi od dzieciństwa – ten lęk przed jej niezadowoleniem, przed kolejnym słowem, które miało mnie zranić. Przez lata próbowałam zrozumieć, dlaczego moja mama nigdy nie potrafiła mnie przytulić, powiedzieć „kocham cię”, zapytać, czy coś mnie boli. Zamiast tego były tylko wymagania, krytyka i wieczne niezadowolenie.
Teraz, kiedy jest już po siedemdziesiątce i coraz bardziej schorowana, to ja jestem tą, która musi się nią opiekować. Mój brat Tomek mieszka w Anglii i dzwoni raz na miesiąc. Wszystko spadło na mnie – zakupy, lekarze, sprzątanie. I ten dom, w którym każdy kąt przypomina mi o tym, jak bardzo byłam tu samotna.
– Zrobiłam ci rosół – powiedziała nagle mama, jakby chciała udowodnić, że jednak potrafi się troszczyć. – Ale pewnie nie będziesz jadła.
– Zjem – odpowiedziałam cicho. – Jestem głodna.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy stole. Przez chwilę jadłyśmy w milczeniu. Patrzyłam na jej pomarszczone dłonie i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek była szczęśliwa. Czy ktoś ją kiedyś kochał? Czy ona w ogóle wie, jak to jest kochać?
– Dlaczego zawsze jesteś taka chłodna? – wyrwało mi się nagle. – Nawet teraz…
Spojrzała na mnie zaskoczona. Przez sekundę zobaczyłam w jej oczach coś miękkiego, ale zaraz to zniknęło.
– Nie mam czasu na sentymenty – odpowiedziała szorstko. – Życie nie jest bajką.
Chciałam krzyczeć. Chciałam jej powiedzieć o wszystkich nocach spędzonych pod kołdrą z płaczem, o tym, jak bardzo zazdrościłam koleżankom ich matek, które przytulały je na szkolnych przedstawieniach. O tym, jak bardzo bolało mnie każde jej „mogłaś się bardziej postarać”, kiedy przynosiłam czwórkę zamiast piątki. Ale wiedziałam, że to nic nie da.
Po obiedzie poszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. W mojej twarzy widziałam jej rysy – te same oczy, ten sam uparty podbródek. Czy jestem do niej podobna tylko z wyglądu? Czy też jestem chłodna dla własnej córki?
Wieczorem zadzwonił Tomek.
– Jak tam mama? – zapytał bez przekonania.
– Jak zwykle – westchnęłam. – Nic się nie zmienia.
– Wiesz… ona nigdy nie była łatwa – powiedział cicho. – Ale może teraz… może potrzebuje nas bardziej niż kiedykolwiek?
– A gdzie byłeś przez ostatnie dziesięć lat? – zapytałam ostro.
Zamilkł na chwilę.
– Przepraszam. Po prostu… nie umiem tu wrócić.
Rozłączyłam się bez słowa. Czułam narastającą złość – na niego, na mamę, na siebie samą. Dlaczego wszystko muszę dźwigać sama?
W nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: mama stojąca w drzwiach szkoły z kamienną twarzą; mama krzycząca na mnie za rozlaną herbatę; mama płacząca po cichu w kuchni po śmierci taty, kiedy myślała, że nie widzę.
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z nią szczerze.
– Mamo… czy ty mnie kiedyś kochałaś? – zapytałam drżącym głosem.
Spojrzała na mnie długo. W jej oczach pojawiły się łzy.
– Nie umiałam inaczej – wyszeptała. – Moja matka była jeszcze gorsza… Nigdy nie nauczyłam się być matką.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez chwilę chciałam ją przytulić, ale nie potrafiłam się ruszyć.
– Ale teraz… teraz cię potrzebuję – dodała cicho.
Usiadłyśmy obok siebie na kanapie. Po raz pierwszy od lat poczułam coś na kształt bliskości. Może to nie była miłość taka, jakiej pragnęłam przez całe życie, ale była prawdziwa.
Od tamtej rozmowy zaczęłyśmy powoli budować coś nowego. Nie było łatwo – stare rany goją się powoli. Czasem nadal czuję żal i złość, czasem mam ochotę uciec i nigdy nie wracać do tego domu pełnego cieni przeszłości. Ale uczę się wybaczać – jej i sobie.
Często zastanawiam się: czy można nauczyć się kochać po latach chłodu? Czy wybaczenie naprawdę przynosi ulgę? A może są rany, które nigdy się nie zabliźnią?