Między niezależnością a obowiązkiem: Historia córki, która musiała dorosnąć za wcześnie
– Znowu cieknie ten kran! – głos mamy rozbrzmiewał w słuchawce z taką siłą, jakby zaraz miała się rozpłakać albo rzucić telefonem o ścianę. – I jeszcze ten sąsiad z góry… Znowu zalewa!
Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na mojego męża, który tylko wzruszył ramionami. To już trzeci raz w tym miesiącu. Mama wynajmuje mieszkanie na Pradze, a ja – jej jedyna córka – stałam się jej osobistą złotą rączką, negocjatorem z sąsiadami i pogotowiem technicznym w jednym.
– Mamo, mówiłam ci już, żebyś zadzwoniła po hydraulika. Albo napisała do właściciela mieszkania. Przecież nie musisz wszystkiego robić sama – próbowałam zachować spokój, choć czułam, jak narasta we mnie frustracja.
– Ale przecież ty zawsze wszystko załatwiasz szybciej! – usłyszałam w odpowiedzi. – Twój mąż zna się na takich sprawach. No i… jesteście rodziną.
Rodziną. To słowo zawsze miało dla mnie podwójne znaczenie. Z jednej strony – ciepło i bezpieczeństwo, z drugiej – ciężar oczekiwań, które mama przez lata we mnie wkładała. Przez całe dzieciństwo powtarzała mi: „Kobieta powinna być niezależna. Nie licz na nikogo, nawet na mnie. W życiu możesz polegać tylko na sobie”.
Pamiętam, jak miałam osiemnaście lat i pierwszy raz wróciłam do domu po północy. Mama czekała w kuchni z herbatą i powiedziała: „Nie będę cię pilnować. Sama musisz wiedzieć, co dla ciebie dobre”. Wtedy byłam z niej dumna. Myślałam: moja mama jest silna, nauczyła mnie być silną.
Ale teraz? Teraz dzwoni do mnie z każdą drobnostką: cieknący kran, zepsuta pralka, nieuprzejmy sąsiad, rachunki za prąd. Kiedy zaproponowałam jej ostatnio, żeby zatrudniła specjalistę albo poprosiła właściciela mieszkania o pomoc, spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Ty byś tak zrobiła? Oddałabyś swoje sprawy w ręce obcych ludzi?
Zatkało mnie. Przecież to ona nauczyła mnie samodzielności! Ale czy samodzielność oznacza branie na siebie problemów innych?
Mój mąż, Tomek, coraz częściej pyta:
– Dlaczego to wszystko spada na nas? Przecież twoja mama jest zdrowa, pracuje, zna się na ludziach. Czemu nie może sama zadzwonić po fachowca?
Nie wiem. Może boi się samotności? Może czuje się zagubiona w nowym miejscu? A może po prostu łatwiej jest jej polegać na mnie niż przyznać się do słabości przed kimś obcym?
Ostatnio sytuacja się zaostrzyła. Mama zadzwoniła wieczorem:
– Musisz przyjechać natychmiast! Woda leje się po całej łazience!
Zerwałam się z kanapy i pobiegłam do samochodu. Tomek został z dziećmi. Po drodze myślałam tylko o tym, jak bardzo jestem zmęczona tą sytuacją. Kiedy dotarłam na miejsce, mama stała w drzwiach w szlafroku, roztrzęsiona.
– Nie mogłam zadzwonić po hydraulika… Bałam się, że mnie oszuka – wyszeptała.
Naprawiłam kran najlepiej jak umiałam i wróciłam do domu wykończona. Następnego dnia zadzwoniłam do niej i powiedziałam stanowczo:
– Mamo, musisz zacząć radzić sobie sama. Możesz zatrudnić specjalistę albo poprosić właściciela o pomoc. Nie mogę być zawsze na każde zawołanie.
Zamilkła na chwilę.
– Myślałam, że rodzina jest od tego, żeby sobie pomagać – powiedziała cicho.
– Tak, ale rodzina to nie niewolnictwo – odpowiedziałam zmęczonym głosem.
Przez kilka dni nie odzywałyśmy się do siebie. Czułam wyrzuty sumienia i ulgę jednocześnie. W końcu zadzwoniła:
– Zatrudniłam hydraulika. Był miły i nie oszukał mnie. Może masz rację… Może czasem trzeba zaufać innym.
Poczułam ulgę, ale też smutek. Czy naprawdę musiałam być twarda wobec własnej matki? Czy to znaczy, że jestem złą córką?
Czasem patrzę na swoje dzieci i zastanawiam się: czy ja też będę kiedyś oczekiwać od nich tak wiele? Czy potrafię nauczyć ich samodzielności bez obciążania ich swoimi problemami?
Może każda matka i córka musi przejść przez taki konflikt? Może dopiero wtedy uczymy się naprawdę być dla siebie wsparciem – nie przez poświęcenie, ale przez wzajemny szacunek?
Czy można być dobrą córką i jednocześnie nie rezygnować z siebie? Czy to egoizm czy zdrowy rozsądek? Czasem myślę: ile jeszcze razy będę musiała wybierać między sobą a rodziną?