Między Młotem a Kowadłem: Historia o Wybaczeniu i Dumie
— Nie rozumiesz, Zosiu. Ona mnie wtedy upokorzyła. — Piotr patrzył na mnie z takim bólem w oczach, jakiego nie widziałam od lat. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą, a za oknem szarzał listopadowy wieczór.
— Ale to było tak dawno temu… — zaczęłam cicho, lecz on przerwał mi gwałtownie:
— Dla ciebie może i dawno. Dla mnie to jakby wczoraj. Nigdy nie zapomnę, jak stałem na jej progu z walizką i słyszałem, jak mówi: „Nie chcę cię tu więcej widzieć”.
Zamilkłam. W głowie kłębiły mi się wspomnienia tamtego dnia sprzed lat. Piotr przyjechał do Krakowa z małej wsi pod Tarnowem. Był wtedy młody, pełen marzeń o studiach na politechnice. Nie miał tu nikogo poza mną i moją rodziną. Mama zgodziła się go przyjąć na kilka tygodni, ale szybko zaczęła narzekać: że za głośno chodzi, że nie sprząta po sobie, że nie szanuje jej zasad. Pamiętam tę kłótnię — krzyki, trzask drzwiami, łzy Piotra i moją bezradność. Wyrzuciła go wtedy bez słowa żalu.
Teraz minęło już ponad dziesięć lat. Piotr został inżynierem w dużej fabryce, ciężko pracował na wszystko, co mamy. Mama… Cóż, starzeje się. Ostatnio złamała nogę i potrzebuje pomocy — ktoś musi robić zakupy, gotować, czasem zawieźć ją do lekarza. Ja pracuję na dwa etaty i ledwo wyrabiam się z obowiązkami. Prosiłam Piotra o wsparcie, ale on uparcie odmawia.
— To twoja matka — mówi chłodno. — Ty się nią zajmij.
A mama? Ona nie zapomniała tamtej nocy równie mocno jak on. Gdy tylko wspominam o Piotrze, jej twarz twardnieje.
— On nigdy nie miał dla mnie szacunku — powtarza z goryczą. — Niech sobie radzi sam.
Czuję się jak między młotem a kowadłem. Każdego dnia wracam do domu z poczuciem winy i bezsilności. Próbuję rozmawiać z jednym i drugim, ale oboje są jak skały — nie do ruszenia.
Pewnego wieczoru wracam od mamy późno. Piotr siedzi przy stole i przegląda jakieś papiery z pracy.
— Znowu byłaś u niej? — pyta bez podnoszenia wzroku.
— Tak. Sama nie daje sobie rady.
— To nie moja sprawa.
Wybucham:
— Ale jesteśmy rodziną! Czy naprawdę nie możesz jej wybaczyć? Przecież minęło tyle lat!
Piotr odkłada papiery i patrzy mi prosto w oczy:
— A ona mi wybaczyła? Kiedyś byłem dla niej nikim. Teraz potrzebuje pomocy i nagle mam być dobrym zięciem?
Nie wiem, co odpowiedzieć. Wiem tylko, że jestem zmęczona tym wszystkim. Chciałabym mieć normalną rodzinę, w której ludzie potrafią rozmawiać i wybaczać.
Kilka dni później mama dzwoni do mnie wieczorem:
— Zosiu, czy możesz jutro przyjechać wcześniej? Muszę do apteki.
— Nie mogę, mamo. Mam zebranie w pracy.
— A Piotr?
Milczę przez chwilę.
— On… nie może.
Mama wzdycha ciężko:
— Wiedziałam. Nigdy nie mogłam na niego liczyć.
Odkładam słuchawkę ze ściśniętym gardłem. Czuję się winna wobec obojga — wobec mamy za to, że nie potrafię jej pomóc tak, jakby chciała; wobec Piotra za to, że próbuję go zmusić do czegoś, czego nie chce.
Wieczorem długo leżę w łóżku i myślę o tym wszystkim. Przypominam sobie dzieciństwo — dom pełen śmiechu i zapachu ciasta drożdżowego. Potem przychodzi obraz Piotra: młodego chłopaka z walizką na progu naszego mieszkania, z oczami pełnymi łez i upokorzenia.
Następnego dnia postanawiam spróbować jeszcze raz. Zapraszam mamę na obiad do nas do domu.
— Piotr będzie? — pyta podejrzliwie.
— Tak, mamo. Chciałabym, żebyście porozmawiali.
Mama przychodzi punktualnie, ubrana odświętnie jak na święta. Piotr jest spięty, ledwo mówi „dzień dobry”. Obiad przebiega w napięciu; rozmowa toczy się o pogodzie i cenach w sklepach.
W końcu zbieram się na odwagę:
— Mamo… Piotr bardzo mi pomaga na co dzień. Bez niego nie dałabym rady.
Mama milczy przez chwilę, potem mówi cicho:
— Może kiedyś przesadziłam… Ale on też nie był święty.
Piotr podnosi wzrok:
— Próbowałem się dostosować. Naprawdę chciałem być częścią tej rodziny.
Zapada cisza. Czuję łzy pod powiekami.
— Może powinniśmy spróbować jeszcze raz? — pytam drżącym głosem.
Mama wzdycha:
— Nie wiem… Może już za późno?
Po obiedzie Piotr wychodzi pierwszy. Mama zostaje jeszcze chwilę.
— Zosiu… Ty zawsze byłaś między nami. Przepraszam cię za to.
Patrzę na nią bez słowa. Chciałabym jej powiedzieć, że wszystko można naprawić, ale sama już w to nie wierzę.
Wieczorem siedzę sama w kuchni i myślę: czy naprawdę czas leczy rany? Czy można wybaczyć coś, co kiedyś złamało komuś serce? I czy ja kiedykolwiek przestanę czuć się winna za cudze błędy?