Między miłością a oczekiwaniami: Historia Zosi, Kamila i rodziny Nowaków
– Zosiu, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – zapytałam, patrząc na jej zamyśloną twarz, gdy siedziałyśmy przy kuchennym stole. W powietrzu unosił się zapach świeżo parzonej kawy i domowego ciasta drożdżowego, a mimo to atmosfera była ciężka jak nigdy. Zosia od kilku dni była nieobecna, jakby coś ją gryzło od środka.
Wojtek, mój mąż, wszedł do kuchni z gazetą pod pachą. – Co się dzieje, dziewczyny? – próbował rozładować napięcie, ale ja już wiedziałam, że dziś nie będzie łatwo. Od tygodni rozmawialiśmy o ślubie Zosi z Kamilem. Wszystko wydawało się takie proste: ona – nasza jedyna córka, on – porządny chłopak z dobrej rodziny, inżynier, pracowity, spokojny. Idealny kandydat na męża.
Zosia miała już 27 lat. W naszym otoczeniu to najwyższy czas na założenie rodziny. Sąsiadki już od dawna pytały: „A kiedy ślub? A kiedy wnuki?”. Czułam tę presję nie tylko ze strony rodziny, ale i całego świata wokół nas. Chciałam dla niej szczęścia, ale też spokoju dla siebie i Wojtka. Marzyłam o tym, żeby zobaczyć ją w białej sukni, żeby dom znów wypełnił się śmiechem dzieci.
– Mamo… – zaczęła Zosia cicho, bawiąc się łyżeczką. – Ja… ja nie wiem, czy jestem gotowa.
Poczułam, jak serce mi zamiera. Spojrzałam na Wojtka, który tylko wzruszył ramionami i usiadł obok mnie.
– Zosiu, przecież wszystko już ustaliliśmy – powiedział spokojnie. – Kamil cię kocha, ty jego też… To dobry chłopak.
– Wiem, tato. Ale czy to wystarczy? – Zosia spojrzała na mnie oczami pełnymi łez. – Czy miłość wystarczy do szczęścia?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez chwilę zapadła cisza, którą przerwał dźwięk telefonu. To była moja siostra, która od razu zaczęła wypytywać o postępy w przygotowaniach do ślubu. Odpowiedziałam wymijająco i wróciłam do kuchni.
Zosia wstała i podeszła do okna. – Mamo… ja nie chcę żyć według cudzego scenariusza. Chcę sama decydować o swoim życiu.
Poczułam złość i bezsilność. Przecież wszystko robiliśmy dla niej! Chcieliśmy jej szczęścia! Czy to tak trudno zrozumieć?
Wieczorem Kamil przyszedł do nas na kolację. Był jak zawsze uprzejmy, przyniósł kwiaty dla mnie i butelkę wina dla Wojtka. Rozmawialiśmy o pracy, o polityce, o pogodzie… Ale czułam, że coś wisi w powietrzu.
Po kolacji Zosia poprosiła Kamila na spacer. Wrócili po godzinie – ona zapłakana, on blady jak ściana.
– Państwo Nowakowie… – zaczął Kamil niepewnie. – Chciałem powiedzieć, że… że musimy z Zosią jeszcze trochę poczekać ze ślubem.
Wojtek spojrzał na niego surowo:
– Co się stało? Pokłóciliście się?
– Nie… Po prostu… Zosia nie jest pewna, czy to już ten moment.
Poczułam, jak ogarnia mnie fala rozczarowania i gniewu. Przecież wszystko było już ustalone! Goście zaproszeni, sala zarezerwowana… Jak ona mogła nam to zrobić?
Przez kolejne dni w domu panowała napięta atmosfera. Unikaliśmy rozmów o ślubie. Zosia zamykała się w swoim pokoju albo wychodziła na długie spacery po parku. Wojtek coraz częściej milczał przy kolacji.
Pewnego wieczoru usiadłam z nią na kanapie.
– Zosiu… powiedz mi szczerze: czy ty go kochasz?
Zosia spojrzała na mnie ze łzami w oczach:
– Kocham go… ale boję się. Boję się, że jeśli teraz wyjdę za mąż tylko dlatego, że wszyscy tego ode mnie oczekują… będę nieszczęśliwa.
Przytuliłam ją mocno. Po raz pierwszy poczułam jej strach i niepewność. Przypomniałam sobie siebie sprzed lat – młodą dziewczynę, która wyszła za mąż za Wojtka, bo tak wypadało. Czy byłam wtedy gotowa? Czy byłam szczęśliwa od razu?
Nazajutrz przyszła do nas moja mama – babcia Zosi. Od progu zaczęła narzekać:
– Co to za czasy! Za moich czasów dziewczyna w twoim wieku miała już dwójkę dzieci!
Zosia uciekła do swojego pokoju.
– Mamo! – wybuchłam. – Daj jej spokój! To jej życie!
Babcia spojrzała na mnie zdziwiona:
– Ty też byłaś taka uparta…
Wieczorem zadzwonił Kamil.
– Pani Anno… Ja naprawdę kocham Zosię i chcę z nią być… Ale nie chcę jej zmuszać do niczego.
Rozmawialiśmy długo. W końcu zrozumiałam: on naprawdę ją kocha. Jest gotów poczekać tyle, ile trzeba.
Minęły tygodnie pełne napięcia i rozmów. W końcu Zosia podjęła decyzję: przeprowadzi się do Kamila na próbę, zanim podejmą decyzję o ślubie.
To był szok dla całej rodziny. Babcia płakała: „Co ludzie powiedzą?!”. Sąsiadki szeptały za naszymi plecami.
Ale ja… po raz pierwszy poczułam ulgę. Moja córka dorosła. Miała odwagę postawić na swoim.
Dziś patrzę na nią z dumą i strachem jednocześnie. Czy dobrze zrobiłam? Czy powinnam była mocniej naciskać? A może właśnie teraz nauczyłam się być prawdziwą matką?
Czasem zastanawiam się: czy nasze dzieci naprawdę są nam coś winne? Czy mamy prawo układać im życie według własnych wyobrażeń? Może prawdziwa miłość to pozwolić im popełniać własne błędy…