Między miłością a obowiązkiem: Historia matki, która musiała wybrać
– Mamo, muszę ci coś powiedzieć – głos Kasi drżał, a jej oczy były pełne łez. Stała w kuchni, trzymając w dłoniach kubek z herbatą, który zdawał się być jedynym, co ją jeszcze trzymało w pionie. Wiktor, mój mąż, właśnie wyszedł do sklepu po świeże bułki na śniadanie. W domu panowała cisza, którą przerywało tylko ciche tykanie zegara na ścianie.
Od tygodni żyliśmy przygotowaniami do ślubu. Kasia miała już 27 lat – w naszej rodzinie to był wiek, w którym dziewczyna powinna założyć własną rodzinę. Tak przynajmniej uważała moja mama, a ja… ja chyba też. Artur był porządnym chłopakiem: inżynier, spokojny, z dobrego domu. Wiktor od razu go polubił. Ja też widziałam, jak Kasia przy nim rozkwitała. Wszystko szło jak po maśle: data ustalona na wrzesień, sala zarezerwowana, suknia wybrana. Nawet lista gości była już prawie gotowa.
Aż do tego poranka.
– Mamo… ja nie wiem, czy chcę za niego wyjść – wyszeptała Kasia, spuszczając wzrok.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
– Kasiu… co ty mówisz? Przecież wszystko już ustalone! – próbowałam zachować spokój, ale czułam narastającą panikę.
– Ja… ja go nie kocham tak, jak powinnam. On jest dobry, naprawdę. Ale… – urwała i zaczęła płakać.
Przypomniałam sobie własny ślub z Wiktorem. Też nie byłam pewna. Mama mówiła: „Miłość przyjdzie z czasem”. I przyszła – ale ile mnie to kosztowało łez i samotnych nocy? Czy chciałam tego samego dla Kasi?
Ale przecież wszyscy już wiedzieli o ślubie! Rodzina, znajomi… Co powiedzą sąsiedzi? Jak spojrzę w oczy mojej mamie? Przecież ona zawsze powtarzała: „Dziewczyna musi mieć rodzinę!”. A ja? Czy nie zawiodłam jako matka?
– Kasiu, może to tylko stres przedślubny? Każda panna młoda tak ma…
– Nie, mamo. Ja próbowałam się przekonać. Ale im bliżej ślubu, tym bardziej czuję, że to nie to. Ja… poznałam kogoś innego.
Zamarłam.
– Kogo? – zapytałam cicho.
– Michała. Z pracy. To nic poważnego… jeszcze. Ale przy nim czuję się… wolna. Szczęśliwa.
W tej chwili wrócił Wiktor. Spojrzał na nas zdziwiony.
– Co się dzieje?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Kasia wybiegła z kuchni do swojego pokoju. Wiktor patrzył na mnie pytająco.
– Kasia nie chce wychodzić za Artura – powiedziałam w końcu.
Wiktor usiadł ciężko przy stole.
– Jak to nie chce? Przecież wszystko już gotowe! – jego głos był pełen niedowierzania i złości.
Przez kolejne dni w domu panowała napięta atmosfera. Kasia zamykała się w swoim pokoju, unikała rozmów. Wiktor chodził ponury i milczący. Ja próbowałam rozmawiać z każdym z osobna, ale czułam się rozdarta między lojalnością wobec córki a oczekiwaniami rodziny.
Pewnego wieczoru usiadłam z Wiktorem w salonie.
– Może powinniśmy pozwolić jej zdecydować? – zaczęłam niepewnie.
– A co ludzie powiedzą? Co powiemy Arturowi i jego rodzicom? Przecież to wstyd! – Wiktor był nieugięty.
– Ale czy mamy zmuszać Kasię do małżeństwa bez miłości?
Wiktor milczał długo.
– Ja też nie kochałem cię od razu – powiedział w końcu cicho. – Ale nauczyłem się kochać. Może ona też się nauczy?
Nie spałam tej nocy. Myśli kłębiły mi się w głowie: czy powinnam być lojalna wobec tradycji i rodziny, czy wobec szczęścia własnej córki? Czy sama nie żałowałam czasem swoich wyborów?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Kasią szczerze.
– Kochanie, wiem, że boisz się rozczarować nas wszystkich. Ale twoje życie należy do ciebie. Jeśli nie jesteś pewna – nie rób tego dla nas.
Kasia spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Dziękuję ci, mamo… Bałam się ci to powiedzieć.
Wiedziałam już wtedy, że czeka nas burza: telefon do Artura i jego rodziców, tłumaczenia przed rodziną i sąsiadami, rozczarowanie mojej mamy… Ale poczułam też ulgę. Moja córka była odważniejsza ode mnie.
Kilka dni później zadzwoniła moja mama.
– Co ty wyprawiasz?! Cała rodzina mówi o Kasi! Jak możesz pozwolić jej na taki wstyd?!
Słuchałam jej wyrzutów ze ściśniętym sercem, ale wiedziałam już, że zrobiłam dobrze.
Dziś minęło kilka miesięcy od tamtych wydarzeń. Kasia spotyka się z Michałem i wygląda na szczęśliwą jak nigdy dotąd. Z Arturem rozmawialiśmy szczerze – był rozczarowany, ale zrozumiał. Wiktor długo nie mógł się pogodzić z całą sytuacją, ale widząc szczęście córki, powoli mięknie.
Czasem zastanawiam się: czy gdybym wtedy zmusiła Kasię do ślubu, byłaby dziś szczęśliwa? Czy tradycja jest ważniejsza od miłości i wolności wyboru?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy szczęście dziecka jest ważniejsze niż oczekiwania rodziny i społeczeństwa?