Między miłością a bezsilnością: Opowieść o opiece nad dziadkiem
— Nie możesz tak na mnie patrzeć, Wiktorze — powiedział dziadek, wpatrując się w sufit, jakby szukał tam odpowiedzi na pytania, których nikt nie chciał zadać. Stałem przy jego łóżku, z kubkiem letniej herbaty w dłoni, i czułem, jak narasta we mnie frustracja. To był kolejny dzień, kiedy próbowałem być cierpliwy, dobry, wyrozumiały. Ale ile razy można tłumaczyć, że nie mogę być przy nim przez całą dobę? Ile razy można słuchać tych samych historii o dawnych czasach, kiedy on był silny, a ja jeszcze dzieckiem?
Dziadek ma 94 lata. Dwa lata temu przewrócił się w kuchni. Słyszałem ten upadek — taki głuchy dźwięk, który rozciągnął się w czasie jak echo. Potem był szpital, diagnoza: złamanie kompresyjne kręgosłupa. Przez kilka miesięcy leżał nieruchomo w łóżku, a ja uczyłem się wszystkiego od nowa: jak podnosić go bez bólu, jak zmieniać pościel, jak rozmawiać z lekarzami i pielęgniarkami, którzy patrzyli na mnie z politowaniem i współczuciem.
Moja mama zmarła pięć lat temu. Ojciec wyjechał do Niemiec za pracą i od tamtej pory kontaktujemy się tylko przez krótkie wiadomości na Messengerze. Zostałem sam z dziadkiem w naszym starym mieszkaniu na Pradze. Każdy dzień wygląda podobnie: budzę się wcześnie rano, zanim jeszcze słońce zacznie przebijać się przez brudne szyby. Szykuję śniadanie — owsianka albo jajecznica, zawsze coś lekkiego. Potem podaję mu leki i pomagam wstać z łóżka. Czasem udaje nam się przejść kilka kroków po pokoju, ale najczęściej kończy się na tym, że siada na fotelu i patrzy przez okno.
— Wiesz, Wiktorze — mówi czasem — kiedyś byłem silny jak tur. Pracowałem w stoczni, dźwigałem stalowe belki. A teraz? Nawet kubka nie mogę utrzymać.
Nie wiem, co mam mu odpowiedzieć. Czasem milczę, czasem próbuję żartować. Ale coraz częściej czuję w sobie coś ciemnego — gniew? Bezsilność? Poczucie winy? Nie wiem. Wiem tylko, że jestem zmęczony.
Najgorzej jest wieczorami. Dziadek staje się niespokojny, pyta o mamę, choć wie, że jej już nie ma. Czasem płacze cicho pod nosem. Wtedy siadam obok niego i trzymam go za rękę. Próbuję być silny dla niego, ale czuję, jak łzy cisną mi się do oczu.
Rodzina? Mam ciotkę Halinę — siostrę dziadka — która dzwoni raz na tydzień i pyta: „Jak tam u was?” Nigdy nie przyjeżdża. Mówi, że ma swoje zdrowie na głowie i nie może się angażować. Czasem mam ochotę wykrzyczeć jej przez telefon wszystko: że nie daję rady, że boję się o przyszłość, że czuję się uwięziony w tym mieszkaniu pełnym wspomnień i zapachu leków.
Przyjaciele? Odsunęli się powoli. Najpierw przestali zapraszać mnie na spotkania, potem przestali pisać. Kto chciałby słuchać o pieluchach dla dorosłych i nocnych pobudkach? Zostałem sam z dziadkiem i własnymi myślami.
Czasem mam ochotę uciec. Po prostu wyjść z domu i już nie wrócić. Ale potem widzę jego oczy — takie bezradne, pełne smutku — i wiem, że nie mogę tego zrobić. On mnie potrzebuje.
— Wiktorze — mówi pewnego wieczoru dziadek — przepraszam cię za wszystko. Za to, że musisz się mną zajmować.
Nie wiem, co odpowiedzieć. Czuję gulę w gardle.
— Dziadku…
— Gdybym mógł… — przerywa mi — sam bym sobie poradził. Ale już nie mogę.
Siedzimy tak razem w ciszy. Słychać tylko tykanie starego zegara na ścianie.
Czasem myślę o tym, jak wyglądałoby moje życie bez niego. Może miałbym dziewczynę? Może skończyłbym studia? Może wyjechałbym za granicę? Ale potem przypominam sobie wszystkie chwile z dzieciństwa: jak uczył mnie jeździć na rowerze, jak zabierał mnie na ryby nad Wisłę…
Jestem rozdarty między miłością a poczuciem obowiązku. Między wdzięcznością a żalem.
Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że jestem zły na cały świat: na ojca za to, że nas zostawił; na ciotkę za jej obojętność; na siebie za to, że nie potrafię być lepszym człowiekiem.
Kiedyś próbowałem szukać pomocy — dzwoniłem do opieki społecznej, pytałem o wsparcie dla opiekunów osób starszych. Odpowiedzieli mi: „Proszę złożyć wniosek przez internet”. A ja nawet nie miałem czasu usiąść do komputera.
Dziadek coraz częściej mówi o śmierci.
— Wiktorze… Ja już chyba długo nie pożyję.
Za każdym razem ściska mnie w żołądku strach. Boję się tego dnia — boję się zostać sam. Ale też boję się przyznać przed sobą, że czasem marzę o wolności.
Czy to źle? Czy jestem złym człowiekiem?
Czasem nocą leżę w łóżku i słyszę jego oddech zza ściany. Myślę wtedy: ile jeszcze wytrzymam? Ile jeszcze dam radę?
Może ktoś z was też czuje podobnie? Może nie jestem jedyny?
Czy można kochać kogoś i jednocześnie mieć mu za złe to, że nas potrzebuje?