Między matką a żoną: Walka o własny dom
— Mamo, oddaj mi klucze do mieszkania. Przez ciebie Alina wraca później, prawie nie widuję żony! — wykrzyczałem, czując jak głos drży mi od gniewu i bezsilności. Mirosława spojrzała na mnie z niedowierzaniem, jakby nie rozumiała, o co mi chodzi. W jej oczach byłem nadal tym małym Krzysiem, który potrzebuje matczynej opieki. Ale ja już dawno przestałem być dzieckiem.
Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy tata zmarł i mama została sama w naszym rodzinnym domu pod Warszawą. Może wtedy, gdy Alina i ja kupiliśmy mieszkanie na Ochocie i mama dostała od nas klucze „na wszelki wypadek”. Wtedy wydawało się to rozsądne — przecież to tylko klucz, przecież mama nie będzie nadużywać zaufania. Ale z czasem jej wizyty stały się codziennością. Najpierw wpadała na chwilę, żeby „zobaczyć, czy wszystko w porządku”. Potem zaczęła przynosić własne jedzenie, przestawiać rzeczy w kuchni, a nawet robić pranie. Zawsze miała jakiś powód: a to kwiatki trzeba podlać, a to okna umyć, a to „pomóc Alinie”, bo przecież „ona taka zmęczona po pracy”.
Alina długo milczała. Widziałem, że coś ją gryzie, ale nie chciała robić mi przykrości. Dopiero pewnego wieczoru, kiedy wróciłem późno z pracy, znalazłem ją siedzącą w kuchni z pustym wzrokiem. — Krzysiek, ja już tak nie mogę — powiedziała cicho. — Twoja mama jest tu codziennie. Nie mam nawet chwili dla siebie. Boję się wracać do domu.
Wtedy poczułem się rozdarty. Z jednej strony matka — wdowa, samotna, która poświęciła dla mnie wszystko. Z drugiej — żona, którą kocham i której obiecałem wspólne życie. Próbowałem rozmawiać z mamą, tłumaczyć jej, że powinna dać nam trochę przestrzeni. Ona tylko się uśmiechała i mówiła: — Ależ Krzysiu, ja tylko chcę pomóc! Przecież Alina jest taka zapracowana.
Sytuacja pogarszała się z każdym tygodniem. Mama przychodziła coraz wcześniej i zostawała coraz dłużej. W weekendy potrafiła pojawić się dwa razy dziennie — rano „na kawę”, wieczorem „na herbatkę”. Zaczęliśmy się z Aliną kłócić o drobiazgi. O to, gdzie leżą ręczniki, dlaczego mleko jest przeterminowane, kto zapomniał kupić papier toaletowy. Wiedziałem, że to nie są prawdziwe powody naszych sprzeczek.
Wszystko zmieniło się podczas mojego urlopu. Zostałem w domu przez dwa tygodnie i po raz pierwszy zobaczyłem na własne oczy, jak wygląda nasza codzienność. Punktualnie o piątej po południu dzwonił domofon. — To pewnie twoja mama — rzucała Alina z rezygnacją i znikała w sypialni. Mama wchodziła jak do siebie. Oglądała lodówkę, sprawdzała łazienkę, komentowała kurz na półkach. — Krzysiu, nie możesz tak żyć w bałaganie! — mówiła z wyrzutem.
Pewnego dnia usłyszałem ich rozmowę przez uchylone drzwi kuchni.
— Pani Mirosławo, bardzo proszę… Ja naprawdę potrzebuję trochę prywatności — powiedziała Alina drżącym głosem.
— Ależ dziecko! Ja tylko chcę ci pomóc! Ty nie rozumiesz, jak ciężko być samemu…
— Ale my też chcemy być czasem sami! — przerwała jej Alina.
Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałem, że przez lata byłem ślepy na potrzeby żony. Że pozwoliłem mamie wejść za daleko w nasze życie. Że nie umiałem postawić granic.
Wieczorem długo rozmawialiśmy z Aliną. Powiedziała mi rzeczy, których wcześniej nie chciała wypowiadać na głos: że czuje się jak intruz we własnym domu, że boi się mieć dzieci w takiej atmosferze, że zaczyna mnie unikać, bo nie chce kolejnych kłótni o moją mamę.
Następnego dnia postanowiłem porozmawiać z mamą szczerze i bez ogródek. Zaprosiłem ją na kawę do naszej ulubionej cukierni na rogu Grójeckiej.
— Mamo… Musimy porozmawiać o twoich wizytach u nas — zacząłem niepewnie.
— Coś się stało? Alina ci się skarżyła? — zapytała od razu podejrzliwie.
— Mamo… To nie jest kwestia skarg. Chodzi o naszą prywatność. O to, że chcemy mieć własny dom. Proszę cię… Oddaj mi klucze.
Mirosława spojrzała na mnie jakby pierwszy raz widziała dorosłego mężczyznę zamiast syna. Przez chwilę milczała, potem wyciągnęła klucze z torebki i położyła je na stole.
— Myślałam, że robię dobrze… Że wam pomagam…
— Wiem mamo. Ale musisz pozwolić nam żyć po swojemu.
Przez kilka dni panowała niezręczna cisza. Mama przestała przychodzić bez zapowiedzi. Dzwoniła rzadziej. Czułem ulgę i jednocześnie poczucie winy — czy nie zraniłem jej za bardzo? Czy mogłem to rozegrać inaczej?
Alina zaczęła wracać do domu wcześniej. Znowu rozmawialiśmy wieczorami przy herbacie, śmialiśmy się z głupot w telewizji. Powoli odzyskiwaliśmy siebie nawzajem.
Czasem jednak łapię się na tym, że tęsknię za mamą — za jej obecnością, za zapachem jej ciasta drożdżowego unoszącym się w mieszkaniu. Ale wiem też, że muszę być przede wszystkim mężem dla Aliny.
Czy można pogodzić lojalność wobec rodziny z potrzebą własnej przestrzeni? Czy da się być dobrym synem i dobrym mężem jednocześnie? Może każdy musi kiedyś wybrać swoją stronę…