Między marzeniami a rzeczywistością: Opowieść o rodzinnych wyborach i niespełnionych oczekiwaniach
— No cóż, córeczko, zastanawiałaś się? Wczoraj widziałam takiego „Opla”! Białego, ze skórzaną tapicerką. Piękny samochód. Tylko trzysta tysięcy złotych — głos mojej mamy, Tamary Henryki, brzmiał z udawaną lekkością, ale wyczuwałam w nim znajome napięcie. To był ten ton, który zawsze zwiastował kłótnię albo przynajmniej długą, nieprzyjemną rozmowę.
Westchnęłam ciężko i zamknęłam laptopa. — Mamo… Już o tym rozmawiałyśmy. Mamy kredyt hipoteczny, Zosia co miesiąc choruje. Nie stać nas na nowy samochód, nawet jeśli to „tylko” trzysta tysięcy.
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby moje słowa były osobistą zniewagą. — Marianno, życie jest krótkie! Trzeba sobie pozwolić na odrobinę luksusu. Ty zawsze tylko liczysz pieniądze i martwisz się na zapas. Gdybyś była bardziej jak twoja kuzynka Ola…
Zacisnęłam dłonie na kolanach. Ola. Zawsze Ola. Ta, która wyjechała do Norwegii i wraca raz do roku w nowym aucie, z nowym chłopakiem i nowymi opowieściami o sukcesach. Mama nigdy nie przepuści okazji, żeby mi ją przypomnieć.
— Mamo, Ola nie ma dzieci. Nie ma kredytu. Nie musi się martwić o to, czy Zosia znów dostanie gorączki i będziemy musieli jechać na SOR w środku nocy — powiedziałam cicho, ale stanowczo.
Mama przewróciła oczami. — Zawsze tylko te wymówki…
Wstałam gwałtownie z kanapy. — To nie są wymówki! To jest moje życie! — głos mi zadrżał. Poczułam znajome pieczenie pod powiekami, ale nie pozwoliłam sobie na łzy.
W kuchni usłyszałam cichy szmer. To Zosia próbowała nalać sobie soku do kubka. Miała dopiero sześć lat, a już znała smak szpitalnych ścian i zapachy sterylnych korytarzy. Ostatni raz była zdrowa przez cały miesiąc chyba dwa lata temu.
Przez chwilę patrzyłam na nią przez uchylone drzwi. Małe rączki drżały lekko, gdy podnosiła karton. Zawsze taka dzielna, nawet kiedy boli.
— Marianno, nie możesz tak żyć — mama znów zaczęła. — Musisz pomyśleć o sobie! O przyszłości! O tym, jak cię ludzie widzą…
— Mamo, czy ty mnie w ogóle słyszysz? — odwróciłam się do niej gwałtownie. — Ja nie mam czasu myśleć o tym, co ludzie powiedzą! Ja muszę myśleć o tym, czy wystarczy nam na leki dla Zosi i czy rata kredytu nie wzrośnie kolejny raz!
Mama nagle ucichła. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W jej oczach zobaczyłam coś więcej niż tylko rozczarowanie — zobaczyłam strach. Może bała się o mnie? A może bała się tego, że jej własne marzenia nigdy się nie spełnią?
Wieczorem, kiedy Zosia już spała, usiadłam przy kuchennym stole z Kubą — moim mężem. On też był zmęczony. Pracował po godzinach w biurze rachunkowym, żebyśmy mogli spłacać kredyt i kupować te wszystkie drogie syropy i inhalatory.
— Twoja mama znów zaczęła o samochodzie? — zapytał cicho.
Przytaknęłam bez słowa.
— Może powinniśmy jej powiedzieć wprost, że to nie jest nasz priorytet? Że nie chcemy żyć na pokaz? — zaproponował.
Pokręciłam głową. — Ona tego nie zrozumie. Dla niej samochód to symbol sukcesu. A ja… Ja już nie wiem, co jest sukcesem.
Kuba ujął moją dłoń. — Sukcesem jest to, że dajemy radę każdego dnia. Że Zosia ma dom i rodziców, którzy ją kochają.
Chciałam mu uwierzyć. Naprawdę chciałam.
Następnego dnia mama zadzwoniła rano.
— Marianno, przemyślałam to wszystko. Może mogłabym wam trochę pomóc? Mam trochę oszczędności…
Zamarłam. Wiedziałam, że to nie jest bezinteresowna propozycja. Mama nigdy nie daje nic za darmo.
— Mamo… Nie chcemy twoich pieniędzy. Chcemy tylko spokoju.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
— Jesteś taka uparta jak twój ojciec…
To był cios poniżej pasa. Ojciec odszedł od nas dziesięć lat temu i od tamtej pory mama nigdy nie przestała mu tego wypominać — ani jemu, ani mnie.
Wieczorem długo leżałam w łóżku i myślałam o tym wszystkim. O tym, jak bardzo chciałabym czasem po prostu być dzieckiem i nie musieć podejmować tych wszystkich trudnych decyzji. O tym, jak bardzo chciałabym mieć mamę, która po prostu mnie przytuli i powie: „Jestem z ciebie dumna”.
Ale moja mama była inna. Jej miłość zawsze miała warunki: „Będę cię kochać bardziej, jeśli będziesz lepsza”, „Będę dumna, jeśli będziesz miała więcej”.
Czasem zastanawiam się, czy ja też taka będę dla Zosi. Czy potrafię ją kochać bezwarunkowo? Czy potrafię być dla niej wsparciem nawet wtedy, gdy jej życie nie będzie wyglądało tak, jak sobie wymarzyłam?
Kilka dni później spotkałyśmy się z mamą w kawiarni na rogu naszej ulicy. Przyszła elegancko ubrana, z nową fryzurą i perfekcyjnym makijażem.
— Marianno… Przepraszam — powiedziała nagle, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
Zaskoczyło mnie to tak bardzo, że przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
— Przepraszam, że cię naciskałam. Po prostu… Chciałam dla ciebie czegoś więcej niż miałam sama.
Spojrzałam na nią uważnie. W jej oczach zobaczyłam łzy.
— Mamo… Ja już mam wszystko, czego potrzebuję — powiedziałam cicho.
Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu, trzymając się za ręce jak dwie zagubione dziewczynki.
Czasem myślę: czy naprawdę można pogodzić własne marzenia z oczekiwaniami innych? Czy da się być szczęśliwym bez aprobaty tych, których kochamy najbardziej? Może właśnie na tym polega dorosłość — na odwadze bycia sobą mimo wszystko.