Między głodem a marzeniami: Historia rodziny Kaczmarków
– Bliscy głodują, a Ty kupujesz mieszkania! – krzyczała matka, a jej głos odbijał się echem od obdrapanych ścian naszego mieszkania na warszawskiej Pradze. Stałam w kuchni z kluczami do nowego mieszkania w dłoni, a w powietrzu unosił się zapach przypalonej kaszy. Moje serce waliło jak oszalałe, bo wiedziałam, że zaraz wybuchnie prawdziwa burza.
– Marysi i Agnieszce dostaną po dwupokojowym, a Karolowi – trzypokojowe. Przecież obiecał, że będzie się nami opiekował na starość – powiedział ojciec, Jerzy Kaczmarek, patrząc przez okno, za którym cicho sypał śnieg. Jego głos był spokojny, ale czułam w nim rozczarowanie i żal.
Irena Kowalska, moja babcia, milcząco skinęła głową, przewracając strony starego albumu. Z pożółkłych fotografii spoglądały na nas twarze przodków – poważne, zamyślone, jakby chciały nam coś powiedzieć. W tej chwili czułam się jak zdrajczyni. Przecież to ja miałam być tą, która wyciągnie rodzinę z biedy. To ja miałam spełnić ich marzenia o lepszym życiu.
– Anna, czy ty naprawdę myślisz tylko o sobie? – Matka nie dawała za wygraną. – My tu ledwo wiążemy koniec z końcem! Twój brat Karol nie ma pracy od miesięcy, Marysia płacze po nocach, bo nie stać jej na leki dla dzieci, a ty… ty inwestujesz w kolejne mieszkanie!
Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Pracowałam po dwanaście godzin dziennie w biurze nieruchomości, odkładałam każdy grosz. To nie były mieszkania dla mnie – chciałam zabezpieczyć przyszłość rodzeństwa. Ale oni tego nie rozumieli. Widzieli tylko klucze i akt notarialny, nie widzieli moich nieprzespanych nocy i łez w poduszkę.
– Mamo, ja to robię dla nas wszystkich…
– Dla nas? – Matka spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – A co z obiadem? Co z rachunkami? Co z tym, że nie mamy nawet na nowe buty dla Agnieszki?
Wtedy wszedł Karol. Był blady i zmęczony, w ręku trzymał worek z zakupami – kilka bułek i mleko.
– Przestańcie się kłócić – rzucił cicho. – Anna robi co może. Gdyby nie ona, już dawno byśmy się rozpadli.
Marysia siedziała w kącie i tuliła do siebie dwoje dzieci. Jej mąż wyjechał do Niemiec za pracą i od tygodni nie dawał znaku życia. Agnieszka miała dopiero szesnaście lat i marzyła o własnym pokoju, gdzie mogłaby uczyć się do matury bez krzyków i płaczu.
Przez chwilę zapadła cisza. Tylko zegar tykał głośno na ścianie.
– Może powinniśmy sprzedać jedno z tych mieszkań? – zaproponowała babcia Irena cicho. – Przynajmniej będziemy mieli na jedzenie.
Poczułam ukłucie w sercu. Czy naprawdę muszę wybierać między przyszłością a teraźniejszością? Czy każda decyzja musi boleć?
Wieczorem usiadłam sama przy kuchennym stole. Przed sobą miałam listę wydatków i plan spłat kredytów. Wiedziałam, że jeśli sprzedam jedno mieszkanie teraz, stracimy szansę na lepsze życie później. Ale jeśli tego nie zrobię…
Telefon zadzwonił nagle. To był mój szef.
– Anna, mam dla ciebie propozycję awansu. Ale musisz wyjechać do Gdańska na pół roku.
Zamarłam. Kolejna decyzja do podjęcia. Jeśli wyjadę, zostawię rodzinę samą w najtrudniejszym momencie. Jeśli zostanę – może już nigdy nie dostanę takiej szansy.
Wróciłam do salonu. Rodzina siedziała przy stole, milcząca i zmęczona.
– Dostałam propozycję pracy w Gdańsku – powiedziałam cicho.
Matka spojrzała na mnie z przerażeniem.
– Chcesz nas zostawić?
– Nie chcę… Ale jeśli pojadę, będziemy mieli więcej pieniędzy. Może wtedy wszystko się ułoży.
Karol spuścił głowę.
– A jeśli nie wrócisz? Jeśli tam znajdziesz nowe życie?
Nie odpowiedziałam. Sama tego się bałam.
Nocą długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam przez cienkie ściany płacz Marysi i szept matki modlącej się o cud. Czułam ciężar odpowiedzialności za wszystkich i za wszystko.
Rano podjęłam decyzję. Sprzedam jedno mieszkanie i pojadę do Gdańska. Może to jedyny sposób, by pogodzić teraźniejszość z przyszłością.
Kiedy wychodziłam z domu, matka objęła mnie mocno.
– Pamiętaj o nas – szepnęła.
Patrzyłam na nią przez łzy i zastanawiałam się: czy można być szczęśliwym, gdy bliscy cierpią? Czy kiedykolwiek przestanę czuć się winna za to, że chcę czegoś więcej niż tylko przetrwania?
Może Wy znacie odpowiedź? Czy rodzina powinna być zawsze na pierwszym miejscu? A może czasem trzeba pomyśleć o sobie?